niedziela, 24 maja 2015

Epilog



                                                                       Mówią, że czas leczy rany, ale to nie oznacza,                                                                                                            że znika przyczyna smutku. 
                                                        A u mnie rana jest codziennie świeższa.
                                                                    - Cassandra Clare



 W Barcelonie spędziliśmy cudowne chwile, ale czy potrafiłam zapomnieć o bólu? Na każdym kroku był on widoczny. To coś zżerało mnie od środka. Pod pretekstem zatrucia szybciej wróciliśmy do Austrii, ale ja wiedziałam, że na tym się nie skończy. Nie rozpakowywałam walizek, bo miałam następny cel podróży. Ale następna wyprawa, miała być tą ostatnia i samotną. Nie chcę udawać kogoś kim nie jestem. Nie potrafię. Nie potrafię spojrzeć w lustro, zobaczyć tam osobę, którą każdy chce postrzegać tak, jak dawniej, ale ja nie potrafię. Nie chcę. Mówią stało się, trzeba żyć dalej, ale ja nie umiem. Nie mam sił. Kolejny raz wybieram ucieczkę. Ucieczkę od problemu, choć i tak dopadnie mnie on wcześniej niż zdążę uciec.
Ostatni raz obeszłam tak znany mi pokój, zastanawiając się, czy słusznie robię. Ostatni raz spojrzałam na zdjęcia, na których razem byliśmy szczęśliwi, na łóżko, z którym miałam tyle wspomnień. Powoli podniosłam walizki stojące przy drzwiach, popchnęłam drewniane drzwi i ruszyłam przed siebie. Zeszłam po schodach, gdzie ujrzałam gotującego obiad Stefana. Odłożyłam walizki na bok, a wtedy na mnie popatrzył:
- Co ty robisz?- zapytał ze smutkiem.
- Stefan, ja tak nie potrafię. Nie mogę żyć, czuję się zamknięta.- powoli sciągnęłam pierścionek i położyłam go na blacie.- Kocham cię, ale wybacz mi.
Odłożył łyżkę na blat i podszedł do mnie, ale dzieliło nas kilka metrów:
- Nie zostawiaj mnie. Proszę.- popatrzył w moje oczy, a we mnie coś pękło. Złamało się na pół. Zaczęłam płakać.
- Tak będzie lepiej. Nie chcę udawać kogoś kim nie jestem. Zrozum mnie.
- Myślisz, że ja za nim nie tęsknie?!- zdenerwował się, zaczął krzyczeć. Nie lubiłam go w takim wydaniu.
- Ty nic nie rozumiesz.- próbowałam do niego podejść, jednak cofnął się o kilka kroków.
- Jeśli tak bardzo chcesz jechać, to jedź. A mnie tu zostaw. Każdego dnia będzie umierała część mnie, bo tylko ty mi zostałaś. Codziennie będę otwierał drzwi z nadzieję, że to ty, że jednak się namyśliłaś. Ale z każdą następną chwilą będę sobie uświadamiał, że nie wrócisz. A wtedy podniosę się, a wiesz dlaczego?- popatrzył w moje oczy, a ja przecząco pokiwałam głowę.- Bo mam dla kogo żyć!
- Stefan proszę cię, daj mi odejść.- po moich policzkach z dużą szybkością zaczęły spływać łzy.
- Czy ci tak bardzo źle ze mną ?
- To nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. Chcę, żebyś był szczęśliwy, a przy moim boku nigdy nie będziesz.- odparłam cichutko wpatrując się w jego brązowe oczy.
- Wrócisz kiedyś?- zapytał z nadzieją.
- Kiedyś, kiedyś na pewno.- podniosłam walizki z podłogi i udałam się w stronę drzwi. Gdy stałam już w progu drzwi odwróciłam się w jego stronę i powiedziałam pół szeptem - Kocham cię.
Odwróciłam się i wyszłam. Poczułam, jak z mojego serduszka schodzi wielki kamień. Otworzyłam bagażnik swojego samochodu, włożyłam do niego torby i usiadłam za kierownicą. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam przed siebie. W nieznane.


                                                  ( Stefan )
Nie wierzę, nie mogę nadal w to uwierzyć. Zostawiła mnie. Zostawiła samego sobie. Na pastwę losu. Po tylu szczęśliwych chwilach zostawiła mnie. Potraktowała mnie, jak zwykłego gówniarza bez uczuć. Pobawiła się i zostawiła. Gdy udało mi się posklejać po tym wszystkim, ona na nowo rozbiła mnie na drobne kawałeczki.
Wybrałem w telefonie numer Marinusa i nawiązałem połączenie. Po kilku sygnałach odezwała się poczta głosowa, a ja oparłem się o zimną ścianę i po raz kolejny dzwoniłem do chłopaka. Odpowiadała mi jedynie sekretarka. Ze łzami w oczach zsunąłem się po ścianie. Wpatrywałem się w drzwi, przez które wcześniej wyszła. Miałem cichą nadzieję, że to głupi sen, że zaraz się wybudzę. Będzie, jak dawniej, ale nic się nie wydarzyło. Po raz ostatni zadzwoniłem, lecz tak jak wcześniej usłyszałem damski głos.
Poddałem się. Kiedyś się odezwie. Kiedyś na pewno.
Wstałem i otrzepałem swoje spodnie i podszedł do blatu, gdzie leżał pierścionek, który zostawiła.Wziąłem go do rąk i z całej siły rzuciłem przed siebie. W przepływie złości zacząłem rzucić wszystkim, co trafiło w moje ręce. Po raz kolejny z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Wybiegłem na dwór i opadłem na werandę wpatrując się w samochody, które jeździły po ulicy. Wstałem i ruszyłem przed siebie. Była zima, a ja szedłem w samym swetrze nie zważając na dziwne spojrzenia przechodniów. Udałem się w dobrze znane mi miejsce. Po kilku minutach byłem już na samej górze. Siedziałem na belce i spojrzałem w jeden punkt przed siebie. Momentalnie usłyszałem ten gwar, który kibice robili przed każdym moim skokiem. Powiew flag, które czyniły, że byłem dumny ze swojego pochodzenia. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i zaśmiałem się z samego siebie. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Gregora, aby po mnie przyjechał. Mróz dawał mi się we znaki i zacząłem żałować, że nie wziąłem ze sobą przynajmniej czapki i szalika. Był środek zimy, a ja ubrany byłem w jeansy i cieplejszy sweter. Zszedłem z belki i udałem się na wskazane miejsce, gdzie umówiłem się z Gregorem. Gdy byłem już na dole, on stał oparty o samochód. Nic nie mówił, jedynie do mnie podszedł i objął ramieniem po przyjacielsku.
- Zostawiła mnie!- momentalnie upadłem na ubity śnieg.
- Stefan wstawaj i tak jesteś już zziębnięty.
- Powiedz mi, co jest ze mną nie tak?!
- Kiedyś musiało to nastąpić. Każdy wiedział, że nie radzi sobie, ale od nikogo nie chciała pomocy. To był tylko zbieg czasu, aż odejdzie. Powinieneś pozwolić jej odejść. Przeżyła nie wyobrażalną stratę...- przerwałem mu.
- Wy tylko myślicie o niej! Bo tylko ona straciła najważniejsza osobę w swoim życiu, a mnie nic nie przytrafiło się strasznego, tak?! Najpierw choroba, później strata dziecka! Mi nikt nie powiedział, że będzie dobrze, że trzeba żyć!- krzyczałem na Gregora.
- Myśleliśmy, że jakoś się trzymasz. Nie wiedzieliśmy, że jest ci tak ciężko.
- Mógłbyś mnie zawieźć do domu?- zapytałem, a on jedynie przytaknął głową.
Jechaliśmy w ciszy. Nikt się nie odzywał i mi ten układ odpowiadał. Po chwili byliśmy już pod moim domem, lecz coś przykuło moją uwagę, może nie coś, tylko ktoś.
Na podjeździe stało czerwone audi, a w drzwiach stało młode małżeństwo, trzymające coś w rękach. Wysiadłem z samochodu i udałem się w ich stronę:
- Przepraszam, państwo kogoś szukają?- zapytałem, odwrócili się, a moim oczom ukazało się małe dziecko.
- Nazywam się Marco, a to moja żona Anette. Chcielibyśmy porozmawiać, jeśli można.- zapytał się wysoki brunet, a ja przytaknąłem i zaprosiłem ich do środka.
- Niech się państwo rozgoszczą. Kawy, herbaty?- podrapałem się po karku.
- My tylko na chwilę, niech sobie pan nie robi kłopotu.
- No dobrze, to w jakiej sprawie państwo do mnie przyjechali.- zapytałem, nie miałem zbytniej ochoty na rozmowy.
- W szpitalu doszło do straszliwej pomyłki. Okazało się, że to nie jest nasze dziecko, a pani Vicktorii Kraus i pana. Zawiadomiliśmy odpowiednie służby, aby zajęły się sprawą. Chcielibyśmy oddać państwu dziecko.- myślałem, że żartują. Jednak ich miny były poważne. Popatrzyłem na Gregora, który stał wpatrzony w małego. Miał oczy po mnie, a blond włoski po niej.
- Ale państwo mówią poważnie?- zapytałem.
- Zrobiliśmy testy dna i wykazały, że nic nas z tym maleństwem nie łączy. Niestety to moje dziecko umarło w czasie porodu, nie Vicktorii. - nie wiedziałem, czy mam zacząć skakać ze szczęścia, czy płakać. Z jednak strony cieszyłem się z takiego obrotu sprawy, jednak z drugiej było mi szkoda tego małżeństwa.
- Kiedy będę mógł go odebrać?
- Tu ma pan wszystkie potrzebne papiery, a dziecko mogę panu oddać teraz. Zaraz ma przyjechać tutaj prawnik, który zajmuje się tą sprawą. - dziewczyna podała mi zieloną teczkę i uśmiechnęła się.- Niestety musimy jechać. Wszystko panu przekazaliśmy. - podała mi nosidełko, widziałem, że było jej trudno.- Nazwaliśmy go Leon, ale jeśli chcecie możecie zmienić mu imię.
Do głowy wpadł mi świetny pomysł.
- Mam jedno pytanie, chrzciliście go?
- Mieliśmy zamiar w tą niedziele, a czemu pytasz? Przepraszam, że zwracam się na ty, ale taki mam już zwyczaj.
- Nic się nie dzieje.- uśmiechnąłem się - A nie chcielibyście zostać rodzicami chrzestnymi?
Popatrzyli się na siebie i przytaknęli głowami. Porozmawiałem z nimi chwilę i wyszli, ale mój spokój nie trwał długo. Po chwili przyjechał prawnik z kuratorem i przeprowadzili badania, porozmawiali także z Gregorem.
- Mam jeszcze jedno pytanie, a gdzie chwilowo znajduje się obecnie pani Vicktoria Kraus?- zapytał się jeden z nich, bodajże Lucas.
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Wie pan, że będziemy musieli ją o tym powiadomić?
- Niech państwo zostawią to mnie. Przepraszam, ale mógłbym się w końcu nacieszyć własnym synem?- zapytałem, a oni się uśmiechnęli i wyszli, dziękując za rozmowę. Po ich wyjściu, podszedł do mnie Gregor i klepnął po plecach:
- No tatuśku bierz się do roboty! Ja przywiozę wszystkie rzeczy, które nazbierały się w czasie ciąży.
- Gregor, a co jeśli ona nie będzie chciała go widzieć?- zapytałem z przerażeniem i wziąłem Leona na ręce, aby oprowadzić go po nowym domu.
- Nie myśl teraz o tym.
- Ona nie odbiera ode mnie telefonu, nawet Kraus nie zaszyci mnie napisaniem durnego sms'a.
- Jeśli nie będą chcieli się skontaktować, my ci pomożemy. W końcu jesteśmy jedną, wielką rodziną! Prawda?! A teraz lecę i zaraz przywożę Amelię z rzeczami.
- Gregor - zatrzymałem go w drzwiach - Dziękuję!
- Od czego ma się braci?!- uśmiechnął się i wyszedł zamykając za sobą drzwi, a ja w końcu zostałem sam na sam, ze swoim pierworodnym synem. Ciągle się we mnie wpatrywał, a ja próbowałem go na różny sposób rozśmieszyć. Po chwili mi się udało. Miał taki piękny uśmiech. Był kopią jej, z dodatkiem moich genów. Stanąłem z nim w oknie i zacząłem kołysać go do snu.
Jeszcze nie wiem, czy podołam ojcostwu. Nie wiem, czy Vicktoria zechce wrócić. Na pewno nie oddam jej Leona, jeśli chce niech mieszka z nami, ale nie pozwolę go wywieźć do Niemiec. Nigdy.







I na tym kończymy część pierwszą. Chyba takiego końca się nie spodziewaliście prawda? Wszystko, co chciałam napisać i ująć w słowa, napisałam. Wyszło krótko, ale nie chciałam tego dłużej ciągnąć.
Jak zapowiedziałam, muszę skończyć to opowiadanie wcześniej niż planowałam, ale wracam do niego już we wrześniu. Mam nadzieję, że miło będziecie wspominać tą historię, a zapowiadam, że to nie koniec wrażeń. Jeszcze dużo się wydarzy, ale o tym już nie długo.
Z całego serca chciałabym podziękować wszystkim wam, czytelniczkom, bo to dzięki wam pisałam dalej.
Za kilka dni napiszę podsumowujący post, a w nim podziękuję każdemu z osobna.
To do zobaczenia we wrześniu :* ( może troszkę wcześniej ;) )

czwartek, 14 maja 2015

17. ,,Hold fast hope...''


                                                            To możliwość spełnienia marzeń sprawia,
                                                                 że życie jest tak fascynujące.
                                                                  - Paulo Coelho




                                                       ( Vicky )
Kolejną noc, budzę się w tym obskurnym miejscu. Coraz bardziej zaczynam się bać o swoje dziecko. Odór pleśni, przyprawia mnie o częste zawroty głowy i wymioty. Na szczęście od kilku dni nie jestem przywiązana do tego cholernego, starego łóżka. Tylko nadzieja, że ktoś zaraz otworzy te drzwi i mnie uratuje, utrzymuje mnie przy życiu. Gdybym nie była w ciąży, już dawno bym skoczyła z okna, ale boję się. Boję się, że przez moją lekkomyślność mogę stracić swój największy skarb.
Codziennie przychodzi tu dwóch chłopaków, którzy przypominają mi, abym w końcu podjęła decyzję. Zwlekam z wyrażeniem swojej opinii. Może, gdy zacznę rodzić, to zawiozą mnie do szpitala? Wtedy będę miała jedyną szansę ucieczki.
Moja podświadomość podpowiada mi, że skądś znam te głosy. Są dla mnie znajome, gdzieś ich już słyszałam, ale gdzie? Rozmyślałam nad tym od dnia przybycia tutaj.
Nagle drzwi, otworzyły się z hukiem, a w nich stanął, Freitag?:
- Richi, jak dobrze, że jesteś. Oni chcieli odebrać mi dziecko...- wtedy poczułam żelazny uścisk na nadgarstku, który sparaliżował moje ciało.
- Nigdy nie mów do mnie Richi. Podjęłaś już decyzję?- osłupiałam.
- A więc, to ty?- nie dowierzałam. Stałam, wpatrując się w jego klatkę piersiową.
- Myślałem, że jesteś mądrzejsza i się wcześniej dowiesz, a jednak przeceniłem cię. - zaśmiał się.
- Dlaczego to zrobiłeś?- zapytałam, a po moim policzku spłynęła łza.
- Poprawiam, dlaczego to zrobiliśmy? Otóż jest kilka powodów. Mówiłem, że ze mną się nie zadziera.- zbliżył swoją głowę do mojej i szepnął mi do ucha, po czym pocałował mnie w szyję.
- Kto jeszcze ma z tym związek?- zapytałam zdenerwowana. Po chwili ciszy, za drzwi wyłoniła się głowa Michaela. Stanął przede mną. - Jesteś najlepszym przyjacielem Stefana.
- Byłem, to już przeszłość. Pamiętasz, jak mnie oschle potraktowałaś w hotelu? Coś za coś.- zaśmiał się ironicznie.
- Michaelu, skoro nasza koleżanka dowiedziała się prawdy, to chyba trzeba by było ja uciszyć.- przytaknął mu.
- Nie proszę, tylko nie moje dziecko.- złapałam się za brzuch i zaczęłam cofać się.
- Vicky, przecież wiesz, że stąd nie ma ucieczki.- zaśmieli się obaj.- Mam pewną propozycję. Masz pięć minut na ucieczkę. Po upłynięciu czasu zaczniemy cię gonić i wtedy cię zabijemy.
- Wy jesteście chorzy!- krzyknęłam.
- Nie chcę ci przypominać, ale stoper już ruszył!- wpatrywałam się w nich nie wierząc, co przed chwilą usłyszałam. Po chwili ruszyłam szybko, jak na moje możliwości i wybiegłam z rudery. Znajdowaliśmy się na jakimś pustkowi. Nawet jakbym dała radę uciec i tak by mnie znaleźli. Pobiegłam w stronę lasu. Kolce jażyn, gałęzie raniły moją skórę, jednak ja próbowałam nie zwracać na nie uwagi. Po chwili wybiegłam na polną drogę. Nie wiedziałam, gdzie się dokładnie znajduję. Po chwili do moich uszu, dobiegły donośne krzyki. Wiedziałam, że dalsza ucieczka nie ma sensu, ale moje nadzieje na uratowanie, ożywiły się, gdy zobaczyłam w oddali mały domek, na wzgórzu. Wiedziałam, że mogą mnie tam szukać. Pobiegłam w jego stronę. Zaświeciłam światło i wybiegłam z niego tak szybko, jak wpadłam. To może dać mi kilka sekund przewagi.
Miałam rację. Jednak to nie zmieniało postawy mojej sytuacji. Mój organizm pomału zaczynał przeciwstawiać się wysiłkowi, który mu zgotowałam. Na szczęście, po kilku minutach wybiegłam na jezdnię, gdzie pojawił się samochód. Wyskoczyłam mu na środek ulicy. O mało, a byłaby ze mnie miazga. Z oddali coraz bardziej dało się usłyszeć krzyki chłopaków. Bez zastanowienia wsiadłam do samochodu, a moim oczom ukazał się Gregor.
- Matko Vicky, wiesz, jak długo cię szukaliśmy?
- Gregor, jedź oni zaraz tu będą!- krzyknęłam.
- Kto?- zapytał, a przed nami w tej chwili ukazał się Richi z pistoletem. Usłyszałam tylko jeden, głuchy strzał i krzyk Gregora, który sparaliżował moje ciało. Czułam niemiłosierny ból, który przeszywał moje ciało. Poczułam, jak Gregor w końcu rusza swoim samochodem, po chwili straciłam kontakt z rzeczywistością.
Obudziły mnie jaskrawe promienie, które oświetlały moje ciało. Myślałam, że to już niebo, jednak po chwili usłyszałam głos lekarza:
- Pani Vicktorio, czy pani mnie słyszy? Proszę pokazać, jakiś znak. Niech zamruga oczami.- wpatrywałam się tępo w sufit. Swoją ręką, przejechałam po moim brzuchu, który był... płaski.
- Co z moim dzieckiem?!- gwałtownie wstałam, jednak po chwili tego pożałowałam.
- Niech się pani położy!- próbował mnie uspokoić.
- Gdzie jest moje maleństwo?!- po moim policzku zaczęły spływać łzy, jedna po drugiej.
- Niech teraz pani o tym nie myśli. Teraz zajmiemy się panią.
- Do cholery niech mi pan powie!- krzyknęłam.
- Niestety robiliśmy, wszystko co w naszej mocy, jednak ogromny wysiłek i kula po strzale, spowodowały uraz płodu. Myśleliśmy, że się uda, uratować panią i dziecko- mój świat w jednej chwili przestał istnieć. Moje życie nie miało już sensu. Przestałam się szamotać z lekarzem i powoli położyłam się na łóżku.
- Mógłby pan wyjść?- zapytałam wpatrując się w okno.
- Na korytarzu, czeka na panią młody chłopak. Wpuścić go?
- Tak.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Dlaczego ja? Najpierw ucieczka, choroba, porwanie, a teraz to. Co ja zrobiłam, takiego złego, że cały świat odwrócił się przeciwko mnie?
- Vicky, jak się czujesz?- zapytał Gregor siadając na krześle. Obdarzyłam go wzrokiem i cichutko odparłam.
- Czuje się, jakby ktoś rozerwał mnie na dwie części, jedną zostawił, a drugą spalił.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Na mnie i na Amelię.
- Stefan wie?- zapytałam.
- Czeka na korytarzu. Wpuścić go?- zapytał.
- Jakbyś mógł.- wstał i poszedł w kierunku drzwi, gdy miał już wychodzić, powiedziałam - Dziękuję.- uśmiechnął się i wyszedł. Teraz czekał mnie najgorszy moment w życiu. Nie wiedziałam, jak on na to zareaguje. Po chwili drzwi mojej sali, się otworzyły, a w progu pojawił się Stefan, który poruszał się na wózku. Widziałam jego niespokojny wyraz twarzy.
- Stefan, przepraszam.- nic nie odpowiedział, jedynie zbliżył się i ujął moją dłoń.- Gdybym nie była taka zarozumiała, nasze dziecko by żyło. Przepraszam.
- To nie twoja wina - po raz pierwszy spojrzał w moje oczy, miał łzy w nich tak jak ja - Nie cofniemy przyszłości. - wyrwałam jego dłoń z uścisku.
- Złapali ich?- zapytałam.
- Po kilku godzinach, ale są już na komendzie.- odpowiedział.- Nie mogę uwierzyć, że oni to na prawdę zrobili.
- Stefan to nie ma już sensu.- zaczęłam cichutko, po krótkiej przerwie, na jego twarzy malowało się zdziwienie.- Nic już nas nie łączy. Jesteś w końcu wolny.
- Wiem, że jest ci ciężko, ale ja także straciłem dziecko. Też nie mogę się z tym pogodzić, ale może to jest jakiś znak, że...- przerwałam mu.
- Że nie jesteśmy sobie pisani.
- Vicki, ta strata nie zmieniła mojej postawy wobec ciebie. Wciąż cie kocham i chcę z tobą być.
- Ciągnięcie tego, nie ma sensu.
- Vicky, nie zostawię cię teraz samej.- przygarnął mnie do siebie i przytulił.- Mój organizm zaczął się regenerować, zaczął walczyć. Gdy teraz się rozejdziemy, moje życie nie będzie miało przyszłości.
- Przepraszam.- pocałował mnie w czoło i delikatnie położył.
- Muszę już iść. Zaraz mam badania. Gdybyś czegoś potrzebowała, zadzwoń do Gregora.- już naciskał klamkę, kiedy powiedziałam.
- Kocham cię.- myślałam, że nie usłyszy, mojego szeptu, jednak odwrócił się i się uśmiechnął. Po chwili odszedł jadąc na wózku.
Resztę dnia spędziłam na rozmyślaniu. To jest tylko cholerny sen, z którego się zaraz obudzę i będzie jak dawniej. Będę szczęśliwa. Lecz z każdą upływającą minutą wiedziałam, że to jest ten sam dzień, ta sama godzina. Tylko ja nie mogę się z tym wszystkim pogodzić. Do tego trapiące uczucie, że może jednak udało się uratować moje maleństwo, a to co lekarze mówią, to tylko pomyłka.
Usiadłam po turecku chowając głowę w dłoniach. Sama sobie z tym wszystkim nie poradzę.

2 tygodnie później

 Czy coś się zmieniło od tamtej pory? Chyba nic, z wyjątkiem tego, że jestem w domu. Mój organizm zregenerował się, ale psychicznie nie daję już rady. Próbuje udawać przed innymi, że wszystko jest dobrze. Ciągła monotonność mnie dobija. Każdego dnia, umiera część mnie. Po tajemnie udaję się na spotkania z psychologiem. To dziwne, że zaufałam obcemu mężczyźnie, a nie moim najbliższym.
Aktualnie mieszkam u Stefana, jednak nie mogę go na nowo pokochać. Tak dobrze, przeczytaliście leki zaczęły działać, nie potrzebne są chemioterapie, ani opieka lekarza. Oczywiście, co kilka dni jeździ na badaniach, a ja? A ja wtedy siedzę sama w domu i płaczę do poduszki. Nie mogę znieść świadomości, że moja lekkomyślność wywróciła mi życie do góry nogami. Nie mogę ponownie zaufać bliskim. Nie mogę na nowo pokochać Stefana, Widzę, jak się wszyscy starają, jednak nie mogą wiedzieć jak się czuję. Nigdy nie dostali takiego kopa od życia. Ich słowa, że wszystko będzie dobrze, nie poddawaj się, pomału mnie irytują. Nic nie jest i nie będzie dobrze!
Nigdy nie będzie tak, jak dawniej!
Nigdy nie powtórzą się te szczęśliwe dni!
Nigdy nie będę mogła zapomnieć.
Nie zaufam nikomu.
Będę umierać powoli.
Powoli.
Aż ostatni raz wezmę wdech i ze spokojem będę mogła odejść...
- Kochanie już jestem!- z rozmyśleń wyrwał mnie głos Stefana, który jak co tydzień wracał z badań. Odwróciłam się do niego i cichutko powiedziałam:
- Witaj.- pocałował mnie w czoło i przysiadł się koło mnie. Otulił mnie swoimi silnymi ramionami i zaczął śpiewać piosenkę.
- Moja mama zaprasza nas na obiad. Jeśli czujesz się na siłach to...
- Z miłą chęcią.- w cale nie chciało mi się wychodzić z domu. Tylko tu czułam się bezpieczna, bałam się, że to wszystko wróci. Wrócą koszmary, które śnią mi się co noc. Ich twarze w drwiącym uśmiechu, trzymające moje śpiące dziecko.
- Jeśli nie chcesz, to nie musisz.- odparł spoglądając w moją stronę. Jego oczy były przepełnione miłością, ale i smutkiem.
- W końcu trzeba wyjść. To ja idę się zbierać.- próbowałam się uśmiechnąć i wstałam podążając do naszej sypialni. Stanęłam przed starannie wyrzeźbioną w drewnie w szafie i zaczęłam przeglądać ciuchy. Przeważały same dresy, bo tylko je ubierałam.Po kilku próbach znalezienia, czegoś co będę mogła nałożyć, do pokoju wszedł Stefan i przyniósł ze sobą średniej wielkości pudełko.
- To miało być na szczególną okazję.- popatrzył w podłogę - Ale teraz też jest szczególna. Proszę otwórz.- położył pudełko na łóżku i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie z natłokiem myśli. Pomalutku zaczęłam rozwiązywać wstążki, aż w końcu nadszedł czas, aby podnieść górę. Moim oczom ukazała się piękna, beżowa, koronkowa sukienka. Wyciągnąłem ją delikatnie z pudełka i przyłożyłam sobie ją do ciała. Wyglądała pięknie. Bez zastanowienia ubrałam ją, a do tego dobrałam czarne botki. Na wierzch nałożyłam kurtkę, szyję opatuliłam szczelnie szalikiem, a na głowę nałożyłam czapkę. Cichutko zeszłam na dół, gdzie siedział już gotowy Stefan.
- Pięknie wyglądasz.- uśmiechnął się.
- Idziemy?- zgarnął kluczyki z blatu i udaliśmy się w kierunku drzwi.
Zima była tu wspaniała. Chociaż dobiegał dopiero koniec listopada, śniegu było po kolana. Wszędzie było pełno dzieciaków, jedni lepili bałwana, drudzy zjeżdżali na sankach. I wtedy po raz kolejny to ukłucie w sercu. Za kilka lat, mógł tak biegać mój synek.
Droga do rodziców Stefana zajęłam nam niespełna dziesięć minut. Zadzwoniliśmy dzwonkiem, a po chwili drzwi się otworzyły, a naszym oczom ukazał się brat Stefana:
- Witajcie! Wchodźcie.- uśmiechnął się i przepuścił nas w drzwiach. Już w progu można było wyczuć wspaniały zapach potraw.
- Zobacz, kto na ciebie czeka w salonie.- szepnął mi na ucho Stefan i popchnął w stronę pokoju. Po chwili moim oczom ukazały się dwie blond czupryny, ale jedna była ciemniejsza niż druga. Bez zastanowienia podbiegłam i z całej siły ich przytuliłam.
- Co tu robicie?- zapytałam, a z moich oczu wypłynęły łzy.
- To już nie mogę do własnej siostry przyjechać?- odpowiedział Marinus.
- Stefan nas zaprosił, więc jesteśmy.- poczochrał moje włosy Andi.
- Wiesz ile je układałam?- zaśmialiśmy się. Tego mi brakowało, oderwania od monotonni.
- Może już usiądziemy, zaraz będzie podane do stołu.- odparł Kraus.
- Na jak długo przyjechaliście?
- Jutro już wyjeżdżamy. Wiesz konkursy, treningi.
- Rączki umyte?- zaśmiała się mama Stefana i położyła na stole ciepłe jedzenie.
Wszyscy wzięliśmy się za pałaszowanie. Nie obyło się bez słów pochwały. Po skończonym posiłku, Stefan poprosił o ciszę.
- Chciałbym coś ogłosić. - popatrzył w moją stronę, odsunął krzesło i uklęknął przede mną. - Vicktorio, tyle przecierpieliśmy, abyśmy mogli być szczęśliwi. Musieliśmy pokonać wiele przeszkód, abyśmy w końcu mogli być razem. Żałuję, cholernie żałuję, że nie ma z nami tu teraz jednej maleńkiej osóbki. Na pewno byłby z nas dumny, a my z niego. - sięgnął do kieszeni przy marynarce i wyciągnął małe, czerwone pudełeczko. Delikatnie je otworzył, a moim oczom ukazałam się piękny, złoty z maleńkim brylantem pierścionek. - Vicktorio Kraus, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i zgodzisz się zostać moją żoną?- wszystkie pary oczu zwróciły się w tej chwili w moją stronę. Wiedziałam, że każdy był w to zamieszany. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
- Stefan usiądź.- poprosiłam go.
- Zgadzasz się?- widziałam, że się zdenerwował.
- Tak głuptasie.- zaśmiałam się. Ale to nie był prawdziwy uśmiech. Nie wiedziałam, czy dam radę po raz kolejny okłamywać osoby, które chcą dla mnie jak najlepiej.
Nie wiedziałam, że to co teraz robię, w przeszłości skrzywdzi jego, mnie, nas.
Usłyszałam jak wydycha ze spokojem, powietrze. Nałożył mi pierścionek na palec i pocałował. Wszyscy zaczęli bić brawo, a ja siedziałam w amoku.
Po deserze, przeprosiłam wszystkich i pod pretekstem pójścia do toalety, udałam się przewietrzyć na balkon. Rześkie powietrze, oczyściło mój organizm. Po chwili do moich uszu dobiegł cichutki głosik:
- Jak się czujesz?
- Nijak.- odpowiedziałam, wpatrując się w niebo.
- Jeśli chcesz, możesz przyjechać do mnie na kilka dni.- zaproponował.
- Marinus, ja sobie nie radzę.- wtuliłam się w jego silne ramiona i zaczęłam cicho łkać.
- To nie jest koniec. Niedługo zostaniesz panią Kraft. Wszystko się ułoży, będziecie mieć gromadkę dzieci.
- A co, jeśli ja go nie kocham? A jeśli to jest tylko przywiązanie do bliskości? Może boję się zostać sama?
- Nawet tak nie mów. Powinnaś dopuścić do siebie Stefana. On także przeżywa śmierć dziecka. Codziennie z nim rozmawiam, uwierz mi, choroba go wyniszczyła, do tego ta strata. Vicky wy byście dnia bez siebie nie wytrzymali.- powiedział, głaskając moje włosy.
Staliśmy jeszcze chwilkę na balkonie, a później weszliśmy do środka. Pomogłam pani domu, posprzątać po obiedzie, a później pożegnałam się z wszystkimi i wróciłam ze Stefanem do domu. Gdy przekroczyłam próg mieszkania od razu udałam się do pokoju, gdzie przebrałam się i udałam się na dół. Zaparzyłam dwie herbaty i usiadłam w salonie koło Stefana.
- Musimy porozmawiać.- zaczęłam cichutko.
- Też o tym myślałem.- odpowiedział.
- Myślałam, żebyśmy wyjechali gdzieś wspólnie. Tu wszystko mi przypomina przeszłość.
- Zgadzam się z tobą. Jeśli chciałabyś, możemy wyjechać już jutro. Zamówię bilety i wyjeżdżamy.- pośpiesznie wstał i wziął do rąk laptopa i usiadł z nim na sofie. Podeszłam do niego i z całej siły go przytuliłam.
- A to za co?- zapytał z uśmiechem.
- A to już nie mogę się przytulić do mojego narzeczonego ?- zaśmiałam się. Jak to pięknie brzmi, narzeczonego.
- Nie no możesz.- zaśmiał się i wrócił do przeglądania ofert, a ja włączyłam telewizor, gdzie leciały aktualnie wiadomości. Moją uwagę przykuło jedno zdanie na pasku, poniżej :

                        ,, Michael Hayboeck i Richard Freitag zostali zatrzymani przez policję. Są zamieszani w porwanie młodej dziewczyny. Podobno poszkodowana straciła dziecko .''
Przełączyłam kanał, tak szybko, jak się da i trafiłam na jakąś komedię romantyczną.  W pewnej chwili podskoczyłam z przerażenia, kiedy Stefan krzyknął na cały dom:
- Znalazłem! Jedziemy do Hiszpanii!
- To kawał drogi, znajdź coś w pobliżu.- próbowałam uspokoić jego entuzjazm.
- Jutro wyjeżdżamy pakuj się.- uśmiechnął się.
- Stefan, tyle drogi... Chyba wiesz, że ja mam chorobę lokomocyjną?- próbowałam go przekonać.
- Oj nie marudź. Pakuj się.- zamknął laptopa, podszedł do mnie i z całej siły mnie przytulił.
- A to za co?- zapytałam wpatrując się w jego oczy.
- Dobrze, że wróciłaś.- jakby wiedział, jak teraz się czuję, to by nigdy nie pozwolił mi wyjść z domu.
- Zawsze byłam.- odparłam skradając całusa, na jego ustach. - A na ile wyjeżdżamy?
- Na dwa tygodnie.- odpowiedział ze spokojem.
- Ty chyba zwariowałeś!- krzyknęłam. - Co my tam tyle będziemy robić?
- Smażyć się na plaży.
- O nie mój drogi. Ja mam plany na przyszłość i ty tam jesteś w roli skoczka.- od razu jego wyraz się zmienił. Powoli się ode mnie oderwał i usiadł na fotelu.- Stefan, co się dzieje?
- Chyba nigdy nie będę mógł wrócić do skakania.- w jego kącikach oczu, wezbrały się łzy.
- Nigdy nie mów, nigdy.- przytuliłam go.- A teraz ruszaj dupsko i szykuj walizki, bo nie wiem czy wiesz, ale zamierzam ładnie wyglądać na tych wczasach, a co z tym się wiąże muszę wziąć dużo walizek, aby pomieścić ciuchy.
- Moja kochana, max możesz wziąć 2.- uśmiechnął się zadziornie.
- Oj nie bądź tego taki pewny.- zaśmiałam się i udałam się do pokoju, gdzie zaczęłam segregowanie ubrań, butów, kosmetyków, biżuterii i pomału pakowałam je do torby. Dwa tygodnie w Barcelonie, zapowiadają się fantastycznie, ale czy uda mi się choć na chwilę zapomnieć? Zapomnieć o bólu, który wyrządziły bliskie mi osoby?


                             





Witam z kolejnym rozdziałem :) Myślę, że przypadnie wam do gustu, bo dla mnie jest nijaki. Akcja za szybko się rozwinęła, ale cóż poradzę. Czekam na wasze sugestie/ opinie dotyczące rozdziału.
Mam takie jedno pytanko :) Muszę znać wasze zdanie na ten temat, bo to się tyczy także was.
W połowie czerwca, nawet może wcześniej, wyjeżdżam do siostry na cały lipiec, a na początku sierpnia mam obóz lekkoatletyczny, więc nie będę mogła dodawać rozdziałów zbyt często. Może nawet w ogóle ich nie będę pisała. I teraz to pytanie, które chcę wam zadać od początku.
Zawiesić działalność bloga do końca wakacji, czy dodać w następnym rozdziale epilog?
Czekam na wasze zdanie, bo sama mam mętlik w głowie.

Dziękuję za ponad 11 tyś. wyświetleń!
Jesteście kochani!