czwartek, 30 kwietnia 2015

16.,, Potrzebuję Cię...''






2 miesiące później


                                                    ( Vicktoria )
Siedziałam, otulona kocem na skórzanym fotelu. W rękach trzymałam, wcześniej przygotowane kakao, które od czasu do czasu popijałam. Mój wzrok ciągle tkwił w parze unoszącej się nad kubkiem. Mój mózg był pełen rozmyślań. Nie wiedziałam, co czuję do niego, do otoczenia. Ta chwila rozłąki uświadomiła mi, że go kocham, ale może lepiej zapomnieć? Zapomnieć ile wyrządziłam krzywd. Ile musieli ścierpieć inni, abym ja była szczęśliwa.
Z moich rozmyślań, wybawił mnie odgłos śmiechu, wywodzący się za drzwi.
- Johann uważaj, jak chodzisz łajzo!- krzyknął, bodajże Fannis.
- Moja wina, że nie umiesz dobrze swoich nóg stawiać?!- odkrzyknął mu.
- Zachowujecie się, jak małpy w zoo! Uspokójcie się!- jego głos wszędzie bym poznała.
Próbowałam opanować śmiech i wyglądać na zdziwioną, kiedy tu wejdą, ale gdy weszli wybuchłam jeszcze bardziej śmiechem.
- Wiedziałem, z wami nigdy nie można robić niespodzianki!- krzyknął Phillip kręcąc przecząco głową.
- A was co tu przyprowadziło?- uśmiechnęłam się, witając się z każdym.
- Stęskniliśmy się za tobą!- podbiegł Tom i z całej siły mnie przytulił.
- Ej, bo nas udusisz!
- Mamy niespodziankę!- podbiegł cały w skowronkach Anders.
- Jaką teraz? Już mi jedną sprawiliście, przyjeżdżając tutaj, do mnie.- popatrzyłam na Phillipa, który próbował ukryć swój smutek.
- Chodź na dół, bo na górę tego nie wyciągniemy!- podążyłam za nimi. Szłam na równi z Phillipem, za całą grupą.
- Dziękuję.- szepnęłam mu na ucho i chciałam go przytulić, jednak się oddalił, a ja stanęłam zdezorientowana. Popatrzyłam w jego oczy. Miał łzy w oczach. Ominął mnie i wyszedł na zewnątrz. Przez kilka minut stałam na środku korytarza, rozmyślając o tym co przed chwilą się stało.
Wzruszyłam ramionami i wyszłam na zewnątrz. Moim oczom ukazał się mały samochód, do którego można wsadzić dziecko, a jednocześnie będzie przez nie kierowane. Podziękowałam im i zaprosiłam ich do środka na herbatę. Gdy siedzieliśmy przy stole, do salonu wszedł Gregor:
- Kogo moje piękne oczy widzą?!- uśmiechnął się i przywitał się z każdym.  - Anders pamiętasz, co mi w Planicy obiecałeś?- zaśmiał się szyderczo.
- Myślałem, że zapomniałeś.- spuścił głowę.
- Takich rzeczy się nie zapomina.- poklepał go po ramieniu, a pozostali patrzyli dziwnym wzrokiem, to na Gregora, to na Andersa.
- O co się tym razem założyliście?- zapytał ze stoickim spokojem Johann biorąc na talerzyk, kolejny kawałek ciasta.
- Musicie go nauczyć grać w bilard. Chłopaczyna przegrał ze mną zgrzewkę polskiej wódki.
- Mówiłem ci, że masz się o nic z nim nie zakładać, bo i tak przegrasz!- klepnął go po głowie Forfang.
- Myślałem, że wygram chociaż ten jeden raz.- powiedział łamanym głosem Anders.
- Dobra koniec użalania Fannemel, dawaj nagrodę!- uśmiechnął się Greg zacierając dłonie.
- Zaraz wracam.- na chwilę zniknął, ale po chwili wyłonił się z całym kartonem wódki.
- Dziękuje. Polecam się na przyszłość!- wziął od niego karton i zaniósł do barku.
- Na jak długo przyjechaliście?- zapytałam.
- Jutro wracamy. Mamy zarezerwowane bilety na 15.00. Jeszcze mamy zamiar wybrać się do Stefana.- odpowiedział Tom.
- To może się z wami wybiorę.- uśmiechnęłam się. - Nawet możemy iść teraz.- wszyscy wstali od stołu i zaczęli się zbierać.
- Mam takie jedno pytanko.- wszyscy na mnie spojrzeli. - Macie gdzie spać?
- No... ehm...- zaczęli drapać się po karku.
- To znaczy nie?- przytaknęli. Zawołałam Gregora. - Ci panowie nie mają gdzie spać. Uraczysz ich swoją dobroczynnością?
- Oczywiście. A co powiedzielibyście na partyjkę pokera?- odparł śmiejąc się.
- Nie!- odpowiedzieli chórem, a ja jedynie zaczęłam kręcić głową śmiejąc się. Gdyby ktoś teraz powiedział mi, że skoczkowie to poważni ludzie, wyśmiałabym go. Oni zachowują się jak rozkapryszone dzieciaki. Nawet w miejscach publicznych nie umią zachować powagi.
Byliśmy w połowie parku, kiedy Tom przeraźliwie krzyknął na całe gardło i skoczył na pobliską ławkę, która była świeżo malowana.
- Tom, co się stało?- próbowałam go uspokoić.
- Patrz, jakie bydle na nas biegnie!- szarpnął mnie za ramię i pociągnął w górę, abym weszła na ławkę.
- Uważasz, że ławka, która jest mniejsza od psa, uchroni nas przed nim?- zapytałam dławiąc się ze śmiechu.
- Lepsze to niż nic.- odparł.
- Złaź, on ci nic nie zrobi. T pies sąsiadów, codziennie przybiega do mnie. Widać poznał mnie i chciał się pobawić.- wstałam z ławki i podałam mu rękę.
- Nigdzie nie idę, jeżeli on stąd nie pójdzie!
- Bo powiem, żeby na ciebie skoczył.
- No dobrze, ale go trzymaj.- popatrzył na mnie. Wzięłam psa za obrożę, a wtedy Hilde ze spokojem zszedł z ławki.
- Możemy już iść?!- zapytał śmiejąc się Anders.
- Zapytaj kolegi.- uśmiechnęłam się.
- To nie was kiedyś pogryzł pies.- obrażony Tom wyszedł przez nas i z miną obrażonego dziecka poszedł w ciszy.
- Hilde, ale to idzie się tędy.- wskazałam palcem.
- No przecież wiem!- krzyknął oburzony i zawrócił.
Po kilku minutach byliśmy już pod kliniką. Oczywiście nie obyło się bez rozdania autografów. Mijaliśmy kolejne sale, gdy w końcu natknęliśmy się na jedną, gdzie leżał mały chłopczyk. Z tego co usłyszałam, od pielęgniarek, to nie miał rodziców. Czasami odwiedzała go babcia, ale to nie to samo.
Spojrzałam na chłopaków, a oni tylko przytaknęli głowami. Po cichu weszliśmy do sali. Chłopczyk, który miał na imię Tobias, ze strachem w oczach popatrzył się w naszą stronę, po czym jeszcze bardziej schował głowę pod kołdrę.
- Nie bój się nas.- podeszłam kilka kroków, jednak widząc jego strach stanęłam i zaczęłam mówić dalej.- Mam na imię Vicktoria Kraus. Tak, tak jestem siostrą skoczka narciarskiego Marinusa Krausa- ach, ta moja skromność- To jest Anders Fannemel, Andreas Stjernen, Rune Velta, Tom Hilde, Anders Jacobsen, Anders Bardal, Phillip Sjoeen, Daniel Andre Tande i Johann Forfang.
Tobias popatrzył na nas chwilę, po czym z uśmiechem ściągnął z buzi kołdrę i przywitał się z nami.
- Co wy tutaj robicie?- zapytał, pokazując rząd swoich białych igiełek.
- Chcieliśmy odwiedzić kumpla.
- Mogę dostać od was autograf?- zapytał nieśmiało.
- Jasne! Gdzie?- pierwszy z szeregu wyszedł Phillip.
- Może być na koszulce. Poczekajcie.- spod łóżka, wyciągnął koszulkę klubu FCB Barcelona.
- Widzę nie tylko ja jestem fanem, tego klubu.- uśmiechnął się i złożył autograf. Po nim podeszli następni. Na końcu zrobili wspólne zdjęcie i porozmawiali. Okazało się, że Tobias trenował wcześniej skoki, lecz zaatakował go nowotwór. Rak kości. Jak na swój wiek był dzielny. Miał 12 lat, nie miał rodziców, a czuło się od niego tą pozytywną energię.
Nie wiedziałam, że praca i zabawa z dziećmi niesie skoczkom tyle radości. Tutaj są inni. Zamieniają się w małe dzieci.
Postanowili odwiedzić każdego w tym szpitalu i złożyć im wizytę. Ja cichutko oderwałam się z tej grupy i poszłam pod salę Stefana. Niestety nie mogłam do niego wejść. Zobaczyłam, że śpi, więc zadzwoniłam do niego. Po kilku sygnałach, zobaczyłam jak leniwie podnosi telefon.
- Księżniczka nasza wstała.- zaśmiałam się.
- Skąd ty?- popatrzył przed siebie.- Aaaa
- Jak się czujesz?- zapytałam z troską.
- Poczekaj. Sama przyszłaś? Vicky, nie możesz nigdzie samej wychodzić. Przecież już to przerabialiśmy!- zdenerwowany krzyknął.
- Nie denerwuj się. Przyszłam z chłopakami. Norge Team przyjechał. Miał wpaść, ale postanowili odwiedzić każdego w tym szpitalu, a ja nie chciałam czuć się, jak piąte koło u wozu i przyszłam do ciebie.- usłyszałam jak zaczyna wolniej oddychać.
- Szkoda, że nie możesz być teraz przy mnie. Strasznie chciałbym cię przytulić.
- Nawet nie wiesz, jak ja.- przyłożyłam dłoń do szyby i poruszyłam ustami, mówiąc kocham cię.
- Rozmawiałaś z ordynatorem ?- zapytał.
- Mam zamiar się później do niego wybrać. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- Vicky, powinnaś znać prawdę. Leki przestają działać, wszystko co mi podają nie przynosi żadnych zmian.- moje oczy zaczęły napełniać się łzami.- Jeśli nie chcesz patrzeć na moje cierpienie, na mój ból. Ja to zrozumiem, masz prawo do szczęścia.- nie patrzył teraz w moje oczy, ale w okrycie swojego ciała.
- Myślisz, że po tym wszystkim, zostawiłabym ciebie? Zrezygnowała z ciebie, z nas, tylko po to żebym ja była szczęśliwa? Jeszcze się uda, zobaczysz. Będziesz zdrowy, będziesz przy mnie, przy nas.- próbowałam go pocieszyć.
- Ty nic nie rozumiesz. Dla mnie nie ma już ratunku. - w tej chwili dałam upust moim łzom. Chciałabym się teraz wtulić w jego ramiona i usłyszeć, że będzie dobrze. Ma być dobrze.
- Stefan proszę. Nie mów takich rzeczy. Na pewno lekarze robią co w swojej mocy, abyś był w pełni sił.
- Jutro mnie wypisują na własne żądanie. Mam dość bezczynnego siedzenia tutaj. Minęły dopiero 2 miesiące, a ja mam już dość leżenia cały czas w tym samym miejscu.
- Jeśli się teraz poddasz, to nikt nie zwróci ci zdrowia. Jak sobie to wyobrażasz? Nie będę poświęcać ci tyle czasu, ile powinnam. Kto będzie o ciebie dbał? Za 3 tygodnie mam termin.
- Boisz się odpowiedzialności.- prychnął.
- Boję się o ciebie.- odparłam jeszcze w miarę ze spokojem.
-Nie musisz!
- Wiesz co?! Nie muszę. Nie muszę siedzieć tutaj i z tobą rozmawiać, płakać całymi nocami, modlić się o twoje zdrowie, żyć pełnią życia i udawać, że jest pięknie. Nic nie muszę!- zdenerwowałam się.
- To po co tu nadal jesteś?- zapytał zirytowany.
- Nie wierzę. Nie mogę uwierzyć, że ty to naprawdę robisz. Chcesz stracić ostatnią szansę na wygranie z rakiem, a ty się tak po prostu poddajesz. Gdzie ta siła walki? Gdzie ten zapał w dążeniu do doskonałości, do chęci życia? Gdzie się podział mój stary Stefan?- dodałam ciszej,
Rozłączył się i odwrócił się w drugą stronę, nie patrząc na mnie.
Jeśli sobie wyobraża, że się mnie pozbędzie w taki arogancki sposób, to się grubo pomylił.



Następny dzień

                                                              ( Stefan )
- Jest pan tego pewien?- po raz kolejny zadał to samo pytanie.
- Tak. - odparłem,wyciągając mu z ręki kawałek papieru.
- Niech pan jeszcze przemyśli ta sprawę. W domu czeka na pana dziewczyna z dzieckiem. Co ona mu powie za 10 lat? Syneczku twój tata się poddał, nie chciał walczyć dla nas? Proszę pana, niech pan nie robi tego dla siebie, tylko dla nich.- uderzył w czułe miejsce.
- Żeby to było takie łatwe.- prychnąłem kręcąc głową.
- Ja wiem, ze to dla pana trudne. Ale niech się pan postawi w ich sytuacji. Niech się pan zgodzi na jeszcze kilka chemioterapii. Jeśli nie pomogą, wyjdzie pan stąd i będzie brał lekarstwa w domu. To jak zgadza się pan?
- Dobrze.- odetchnął z ulgą. Wypis podarłem na kilka kawałków i wyrzuciłem do kosza.
- A czy mógłbym leżeć w innej sali? Nawet z jakimś dzieckiem, tylko nie sam.- zapytałem.
- Jest taka możliwość. Mamy jedno wolne łóżko w sali 56. Przebywa tam mały chłopczyk o imieniu Tobias. Myślę, że się zaprzyjaźnicie.
- Dziękuję.- uśmiechnąłem się i wyszedłem z gabinetu. Co ja sobie myślałem? Że wyjdę stąd, a moje dziecko będzie uważało mnie za tchórza?
Zarzuciłem torbę na ramię, a z kieszeni wyciągnąłem telefon. Wystukałem znany mi numer i po kilku sygnałach usłyszałem cichy głos:
- Jeśli masz zamiar, nadal zachowywać się w stosunku do mnie, w sposób taki jak wczoraj. To przepraszam, ale nie mam chęci na dyskusje z tobą.- wiedziałem, że będzie zdenerwowana, ale żeby aż tak.
- Chciałem tylko przeprosić. Wszystko zrozumiałem.- odparłem ze skruchą.
- Cieszę się, że przeanalizowałeś swoje wczorajsze zachowanie, ale nie myśl sobie, zwykłym słowem przepraszam, załagodzisz sytuację.
- Jeśli chcesz, to możesz przyjść dzisiaj do mnie. Będę w sali 56 i od dzisiaj będziesz mogła normalnie ze mną rozmawiać.
- Tyle?- zapytała.
- Do zobaczenia!- usłyszałem tylko sygnał, że połączenie zostało zakończone.
Wszedłem po cichu do nowej sali. Mój nowy kolega aktualnie spał i żal było mi go budzić. Pomału, aby nie wykonywać jakichś gwałtownych ruchów i nie obudzić małego, położyłem się na łóżku, a z torby wyciągnąłem książkę i zacząłem nią czytać.
Dochodziła już dziewiętnasta, a jej nadal nie było. Domyślałem się, że nie chce mnie widzieć, po tym co zrobiłem wczoraj. Miała do tego prawo. Ale od tak dawna, mieliśmy możliwość przytulić się do siebie, zasmakować ust. Na zbycie czasu, dość długo rozmawiałem z Tobiasem. Choć to młody człowiek umie człowieka podnieść na duchu. Nie wierze, jak mogłem sobie pomyśleć, że przestanę walczyć. Był młodszy ode mnie i to dość sporo, a czułem się jakbym rozmawiał z chłopakiem w moim wieku. Los go skrzywdził, jeszcze bardziej niż mnie, ale nadal ma chęć walki.
Naszą rozmowę temat skoków, przerwała Vicktoria, która otworzyła drzwi.
- O, cześć Tobias!- uśmiechnęła się.
- Hej, Vicky!
- To wy się znacie?- zapytałem, patrząc to na nią, to na niego.
- Wczoraj się poznaliśmy. Przypadkowo.- puściła mu oczko i usiadła.
- Poznała mnie ze skoczkami z Norwegii. - odparł z dumą.
- To nic wielkiego.- uśmiechnęła się siadając.
- To ja pójdę do Markusa.- wybiegł z pokoju, a między nami zapadła niezręczna cisza.
- Przepraszam.- powiedziałem patrząc w jej oczy.
- Nie masz za co. Nie wiedziałam, że jest ci tak trudno.- odparła odwracając głowę. - Ale mi też jest trudno, ale jakoś daję radę.
- Wiem, to wyglądało wczoraj idiotycznie. Zachowałem się, rozkapryszony dzieciak, ale nie mogłem wytrzymać z dala od ciebie. Z dala od was.
- Dostałam propozycje pracy. Ale nie wiem, czy z niej skorzystać.
- A jaka to propozycja?- zapytałem łapiąc ją za dłoń.
- Heinz poprosił mnie, abym została ponownie fizjoterapeutą, bo inni nie dają sobie z nimi rady. Ale będziemy mieli dziecko, a nie chciałabym, abyśmy żyli na walizkach. To źle będzie na nie wpływało. - odpowiedziała, pierwszy raz spojrzawszy w moją stronę.
- Czy ja wiem? Będzie poznawać świat, uczyć się języków, a przede wszystkim będzie otaczała rodzina.
- Przemyślę to, ale nie wiem. Za tydzień zaczyna się sezon, na pewno wróciłabym do kadry w połowie.
- Pamiętaj, że zawsze będę cię wspierał, nawet jak podejmiesz błędną decyzję.- powiedziałem, przytulając ją.
- I jak ty to sobie wyobrażasz? Ja będę jeździć, a ty tu będziesz siedział? Nie, to zły pomysł.
- Dlaczego myślisz, że zawsze będę leżał na tym przeklętym łóżku? Zostało mi kilka chemioterapii. Jeśli się uda to będę zdrowy, a jeśli nie...- próbowałem ja uspokoić, jednak sam teraz zaczynałem się bać przyszłości.
- No właśnie i tu mamy problem.
- A sama przyszłaś, czy z...- przerwała mi.
- Sama, chciałam przemyśleć kilka spraw.
- Mówiłem ci, że nie możesz sama chodzić. Nie teraz, kiedy za nie długo masz termin.- odparłem jeszcze w miarę spokojny.
- Myślisz, że to fajne uczucie siedzieć cały czas pod kloszem?- w tej chwili wystukałem do Gregora wiadomość, aby przyjechał po Vicktorię, a ten odpisał mi, że siedzi cicho w swoim pokoju i ogląda film. Zrobiłem faceplama, a Vicktoria zaczęła się śmiać.
- Napisałeś do Gregora?- zapytała, ale to chyba bardziej stwierdziła.
- Dlaczego, ty jesteś taka uparta?- zaśmiałem się.
- Mogę już wejść?- za drzwi wyłoniła się główka Tobiasa.
- Przecież to twoja sala, możesz wchodzić kiedy chcesz.- uśmiechnąłem się w jego stronę.
- To ja będę lecieć. Na razie Tobias!- pocałowała mnie i pomachała do nas i wyszła.
A ja siedziałem, wpatrując się w szybę, gdzie przez chwilę stała, ale później zniknęła. Odwróciłem się w stronę chłopaka, który histerycznie się śmiał.
- Z czego się tak chichrasz ?- zapytałem.
- Z waszej dojrzałości!- wytknąłem mu język i obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
Po kilku minutach uspokoiliśmy się i postanowiliśmy w końcu pójść spać.


                                                          ( Vicky )
Wyszłam ze szpitala i udałam się w stronę parku, aby szybciej dotrzeć do domu. W słuchawkach leciała właśnie moja ulubiona piosenka, kiedy nagle poczułam szarpnięcie. Odwróciłam głowę, a moim oczom ukazał się zamaskowany mężczyzna.
- Może przepraszam?- zapytałam zirytowana.
Poczułam, jak przykłada mi do ust jakąś chusteczkę, która była nasiąknięta ziołami. Po kilku szarpnięciach straciłam przytomność.
Obudziłam się w na łóżku, przywiązana jedną ręką to ramy. Przed oczami miałam ciągle zamazany obraz, a w głowie szumiało mi, jakbym się naćpała. Dym papierosowy, który unosił się w powietrzu, drażnił mój nos. W oddali słyszałam ciche podśmiewanie. Próbowałam usiąść, lecz z każdym kolejnym razem moje ciało przeszywał ból.
- O w końcu stałaś.- usłyszałam głos, który pochodził z końca pokoju. Skądś go znałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć.
- Co ja tu robię?- zapytałam odwracając głowę w tamtą stronę, skąd pochodził wcześniejszy głos.
- Zbęde pytanie. Jesteś tu, bo jesteś. A teraz mam kilka propozycji.- zaśmiał się szyderczo.
- Czego chcesz?- poczułam, jak siada koło mnie i całuje moje ramię.
- Moja propozycja brzmi: Znikasz stąd i dziecko zostawiasz mnie albo zabijam Stefana. Oczywiście nie musisz podejmować decyzji teraz. Mamy dużo czasu, abyś przemyślała sprawę. Mam nadzieję, że podejmiesz właściwą decyzję.- wstał i odszedł. Usłyszałam, jak zamyka drzwi. Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Chciałabym, aby był to głupi sen. Jednak z kolejną napływającą chwilą, uświadomiłam sobie, że to gra, którą muszę wygrać. Raniąca, marna, szara rzeczywistość.



                                                       ( Stefan)
Spałem w najlepsze, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu. Powolnie wziąłem go do ręki i zobaczyłem na wyświetlaczu zdjęcie Gregora. Przesunąłem palcem po ekranie i odebrałem połączenie:
- Stary, wiesz która jest godzina?- zapytałem.
- Mówiła ci Vicktoria, że gdzieś się wybiera?- słyszałem, jak się denerwuje.
- Mówiła, że wraca. Gregor przyjechałeś po nią prawda?- cisza w słuchawce, potwierdziła moje obawy - Miałeś po nią przyjechać.
- Nie ma jej. Przeszukałem całe miasto. Stefan ktoś ją chyba porwał.- momentalnie wstałem z łóżka.
- Zadzwoń na policję- przerwał mi.
- I tak nie podejmą śledztwa, bo minęło dopiero kilka godzin.- odparł z rezygnacją.
- Przyjedź po mnie.- powiedziałem w miarę ze spokojem.
- Nawet nie mógłbym cię wziąć do samochodu.
- Ja wiem, coś o czym ty nie wiesz.
- Stefan, jeśli do rana nie odnajdzie, to wtedy zadzwonię na policję- przerwałem mu.
- Tak, a jutro rano przywiozą zwłoki. Gregor, czy ty siebie słyszysz?! Jedź na policję!- zdenerwowałem się.
- Dobra już jadę. Na razie.
Wcisnąłem czerwoną słuchawkę i połączenie zostało zakończone. Nie wiedziałem o czym mam teraz myśleć.
- Coś się stało?- usłyszałem cichutki głos.
- Nie, nie śpij.- uśmiechnąłem się.
Sam położyłem się na łóżku i zacząłem rozmyślać. Przygotowywałem się na najgorsze. Myślałem, że uda mi się ją chronić. Zaufałem Gregorowi, Amelii. Próbowałem nie myśleć o tym, co może się wydarzyć rankiem. Przed oczami miałem najgorsze wizje. Teraz wystarczy mi tylko czekać. Czekać na najgorsze.


Witam z kolejnym rozdziałem. Chyba udało mi się ująć w słowa to, co chciałam, ale i tak nie jestem z tego rozdziału w 100 % zadowolona.  Czekam na wasze opinie, dotyczące rozdziału.
Chciałabym podziękować z całego serca za wcześniejsze komentarze, nawet nie wiecie jakiego one dają kopa.
Od dzisiaj rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie. Przepraszam, że będziecie czekać tak długo, ale przez zawody, nie poszły mi najlepiej sprawdziany, więc muszę je szybciutko poprawić.
To do następnego! :*

sobota, 18 kwietnia 2015

15.,, Kiedyś byłam Różą dla Twojego serca...''




                                                         -Puchatku? 
                                                                                -Tak Prosiaczku? 
                                                                             -Nic- powiedział Prosiaczek biorąc Puchatka za łapkę

                                                                                     - Chciałem się tylko upewnić, że jesteś.
                                                                      Alan Alexander Milne – Kubuś Puchatek



                                               ( Vicky )
Obudziły mnie ciepłe, jaskrawe promienie słońca, które wdzierały się miedzy żaluzjami w pokoju. Nie wychodziłam stąd od kilku dni, nie licząc potrzeb, które musiałam wykonać. Wmawiałam sobie, że dam radę. Szkoda, że ta pozytywna energia odchodziła ode mnie jak bumerang. Powolnie wstałam z łóżka, ociągnęłam się i podeszłam do okna. Wrzesień w Austrii zawsze był piękny, a szczególnie w górach, po których lubiłam chodzić. Usiadłam na parapecie wpatrując się za okno i na mój brzuch, który z dnia na dzień robił się coraz większy, a moje nogi puchły w niemiłosiernym tempie.
Po kilku minutach zeszłam z niego i zaczęłam wyciągać rzeczy z szafy. Ubrałam pierwszy lepszy dres z nike i udałam się na dół, w celu zjedzenia śniadania. Już gdy otworzyłam drzwi, można było poczuć zapach świeżej mielonej kawy, bułeczek, twarogu ze szczypiorkiem i świeżych ogórków. Po chwili do moich uszu doszedł śpiew chłopaków. Podeszłam bliżej, aby ich nie wystraszyć, ale żebym mogła lepiej słyszeć. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zaczęłam ich nagrywać. Okazało się, że zaczęli śpiewać piosenkę Laser ,, Czekoladka ''
- Chcę być twoją, słodką mleczną czekoladką.- krzyczał do łyżki drewnianej Gregor.
- Żebyś mogła chrupać mnie całymi dniami- zabrał mu ,, mikrofon'' Didl i dokończył wers piosenki.
- Chcę pomadką być do twojej buzi mała!- do zespołu wkroczył Michi.
- By całować usta twoje przez rok cały!- dokończył Fetti.
- Chcę być gąbką, która myje twoje ciało!- krzyknął Poppi.
- Żeby skóry gładkiej, miękkiej dotykała!- dokończył Gregor zabierając Manuelowi mikrofon i zamieszał jajecznicę na patelni.
- Rękawiczką, co dotyka twojej dłoni, co mam zrobić, żebyś bardziej mnie kochała?!- wydarł się na całe gardło Morgi.
- I chcę cię bardzo i nie mogę mieć. I mieć chcę ciebie i nie mogę mieć- w tym momencie weszłam do kuchni z Amelią i zaczęłam im bić brawo. Gdybyście zobaczyli ich miny. Na pewno, gdyby zabijali wzrokiem już leżałybyśmy martwe. Usiadłam między Fettim i Morgim i zabrałam się za pałaszowanie kanapek.
- Ej to moje!- krzyknął oburzony jak małe dziecko Didl.
- Teraz moje.- uśmiechnęłam się w jego stronę.
Po skończonym śniadaniu poszłam do siebie na górę. Wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy i udałam się w kierunku szpitala. Codziennie się tam wybierałam, ale gdy byłam już prawie na miejscu, odwracałam się na pięcie i wybiegałam z niego z płaczem. Dzisiaj chciałam to zmienić, chociaż spróbować. Jak zawsze pewna siebie weszłam wgłąb budynku, lecz przy pierwszej sali moje serce zaczęło pękać na kilka, kilkanaście, kilkaset kawałeczków. W końcu doszłam do sali, gdzie leżał Stefan. Nie było go tam. Nie chciałam już od razu histeryzować. Spytałam się pielęgniarki, która wychodziła akurat z sali:
- Przepraszam, gdzie jest ten pan, co tu leżał?
- Musieliśmy go przenieść do innej sali.Wybudził się ze śpiączki. A pani to z rodziny?- spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Tak, tak.- skłamałam sztucznie się uśmiechając, chyba to kupiła, bo zaprowadziła mnie pod salę, gdzie leżał Stefan. Nie było przy nim już tyle aparatur.
- Czy mogłabym?- uśmiechnęła się i zachęciła mnie.
Po cichutku weszłam do sali. Spał. Po woli usiadłam na krześle koło niego. Uścisnęłam jego dłoń i wyszeptałam przez łzy:
- Tak bardzo tęskniłam.
Jego powieki zaczęły drżeć. Po chwili patrzył na mnie tymi swoimi smutnymi oczami. Wciąż były one przepełnione miłością, lecz nie tak jak wcześniej. Nie wyciągnął swojej dłoni z moich. Patrzył na mnie tylko tym swoim wzrokiem. Tym, którego tak bardzo nie znosiłam. Nie, to nie była złość. To był tylko żal. Żal, że go zostawiłam, nie zaufałam. Byłam wszystkiemu winna.
Ciszę między nami, przerwał Stefan:
- Dlaczego?- obawiałam się tego słowa.
- Ja... Nie chciałam ci niszczyć kariery.- odparłam wpatrując się w czubki swoich butów.
- Wolałaś uciec, niż powiedzieć prawdę? Wolałaś żyć przez całe życie w kłamstwie, niż być przy mnie?- po jego policzku spłynęła samotnie łza.
- Nie wiedziałam, jak to przyjmiesz.
- Na pewno coś byśmy wymyślili. Na pewno bym cię nie zostawił. - na jego ustach pojawił się uśmiech.- Jak mały?
- Rośnie i daje o sobie znak o każdej porze.- poklepałam się po brzuchu
- Może weźmiesz mnie za wariata, ale ja czułem to kiedy do mnie przychodziłaś. Czułem wszystko. Jak przykładałaś moją rękę do swojego brzucha. Byłem wtedy już jedną nogą tam, gdzie żyją anioły, ale wtedy powiedziałem sobie, że się nie poddam. Zawsze byłem przy tobie nawet, jak tego nie czułaś. Byłem z tobą, kiedy opłakiwałaś noce. Byłem przy tobie w każdej chwili. Może nie ciałem, ale duszą.- rozpłakałam się.
- Stefan ja...- przerwał mi, wycierając moje mokre od płaczu policzki.
- Też cię kocham.- mocniej ścisnął moją dłoń.
- Co teraz z nami będzie?- zapytałam.
- Nie wiem.- odparł spoglądając na okno, skąd rozpościerał się widok na góry.


W tej samej chwili:
Tutejszy bar.

                                                            ( Richard )
- Dłużej się nie dało?- zapytałem siadając na krześle.
- No widzisz, jakoś nie!- krzyknął zdenerwowany.
- Trzeba wszystko układać od początku. Stefan się obudził.- odparłem upijając łyk whisky.
- Zostaw go mnie. Omiotę go tak, że będzie jadł mi z ręki i wierzył w każde moje słowo.- zaśmiał się ironicznie Michael. - Po co to robisz?- zapytał po chwili.
- Dla zabawy, dla szczęścia - zacząłem wyliczać - no i dla nauczki. Mówiłem jej, że mnie się tak łatwo nie pozbędzie. Nikt nie będzie lepszy ode mnie.- uderzyłem pięścią w stół.
- To jutro zaczynamy?- zapytał.
- Nie kuźwa za rok! Weź się zastanów co ty mówisz czasami!- odparłem i wstałem od stołu.- Jakby coś to dzwoń do mnie na drugi numer. Ja już spadam. Na razie!- uścisnąłem jego dłoń i wyszedłem.
Przemierzałem kolejne ulice Innsbrucka. Nie lubiłem tutaj przybywać. Wszystko kojarzyło mi się z nią. Każdy skrawek terenu. Dopiero tu zauważyłem, jak jest piękna.
Jeszcze będzie tego żałować, że odeszła! - powiedziałem sobie w myślach.


Następny dzień.
Szpital w Innsbrucku.

                                              ( Stefan )
Leżałem na łóżku, wpatrując tępo się w sufit. Odliczałem już kolejne godziny, minuty, sekundy do jej kolejnej wizyty. Za pomocy lekarki, udało mi się usiąść. Po kilku minutach do mojej sali weszła ona. Była piękna, bardziej promienna niż wczoraj. Ubrana w kwiaciastą sukienkę. Włosy miała spięte w kok. Nagle do mojej sali wbiegł, jakiś zamaskowany człowiek. Zaczął strzelać na oślep. Zobaczyłem tylko, jak Vicktoria osuwa się bezwładnie po ścianie. Zacząłem krzyczeć. Nikt jej nie chciał pomóc. Leżała i leżała na tej zimnej podłodze, a ja nawet nie mogłem jej pomóc. Byłem przypięty do tego cholernego łóżka. Płakałem. Straciłem dwie ważne dla mnie osoby.
- Stefan?- poczułem lekkie szturchnięcie z rękę. Obudziłem się. To był tylko głupi sen. Sen, który był strasznie realistyczny. Byłem cały zlany potem.
- Długo tu siedzisz?- zapytałem, próbując normalnie oddychać.
- Dopiero przyszłam.- uśmiechnęła się. - Przyniosłam coś, może chciałbyś zobaczyć.- podała mi zdjęcia z USG małego. Z kolejnym obrazkiem w moich oczu wylewał się nadmiar łez. Gdybym ich stracił, nie mógłbym żyć. Nie mógłbym żyć z tą świadomością, że nie ma ich przy mnie.
- On jest śliczny.- odparłem oddając jej zdjęcia.
- Stefan obiecasz mi coś?- powiedziała, wpatrując się w moje oczy z czułością.
- Spróbuję.- uśmiechnąłem się.
- Nie poddasz się, będziesz walczyć dla siebie, dla mnie, dla niego. Będziesz walczyć dla nas.Proszę.- zobaczyłem, jak do jej oczu zaczęły napływać łzy.
- Ej nie płacz.- ująłem jej dłoń. - To nie koniec świata, tylko nowotwór, który da się wyleczyć.
- Tylko, że umieralność na ten nowotwór z dnia, na dzień wzrasta!- już zaczęła krzyczeć.
- Usiądź, nie denerwuj się. Poradzimy sobie. Mamy siebie i to nam wystarczy.- uśmiechnęła się.
- A co jeśli...
- Nie zostawię was. Pamiętasz, jak opowiadałaś mi jak będzie wyglądać twoja rodzina? - przytaknęła - To wszystko się spełni.
- Rozmawiałam z lekarzem. Powiedział, że za kilka dni powinni cię wypisać, ale później czeka cię chemioterapia.
- Proszę cię, nie rozmawiajmy o tym. Na kiedy masz termin?
- 24 grudzień.- uśmiechnąłem się.
- To już nie długo. 3 miesiące i będzie z nami.- ująłem jej dłoń.
- Muszę już iść. Mam kilka spraw do załatwienia.- pocałowała mnie w czoło i wyszła, machając w moją stronę.
Dzisiaj uświadomiłem sobie, że warto walczyć i będę. Nie poddam się, bo mam dla kogo.
Czytałem właśnie książkę, którą przyniosła Vicky, kiedy do sali weszli chłopaki w świetnych nastrojach. Po ubierani, jak klauni. Didl trzymał mały magnetofon, który szybko podłączył do kontaktu. Po chwili z głośników poleciała piosenka Czadomena ,, Ruda tańczy jak szalona ''. Nigdy więcej polskiego disco - polo po niemiecku. Skoczkowie darli się na cały szpital, a ja jedynie śmiałem się z ich głupoty, bo co innego mi zostało. Gregor na środku sali postawił małą kulę disco. Po kilku minutach do mojej sali wbiegł ordynator oddziału i zaczął krzyczeć na chłopaków. Zrezygnowani opuścili salę,
- Proszę pana, tu jest szpital! Jeszcze raz ich tu zobaczę, a będą płacić karę!- wybiegł klnąc jeszcze coś pod nosem. Ja jedynie śmiałem się z zaistniałem sytuacji.
Był wieczór, kiedy moje drzwi otworzyły się po raz kolejny. Moim oczom ukazał się Michael.
- Cześć stary! Musimy pogadać.- wziął krzesło i usiadł na nim koło mojego łóżka.
- No cześć. O czym chcesz gadać?- zapytałem.
- O Vicktorii.
- Ale po co? Wszystko sobie dzisiaj wyjaśniliśmy.
- A powiedziała ci, że ojcem jej dziecka jestem ja?- te słowa spadły na mnie, jak grom z jasnego nieba. Jak to? Dlaczego mnie okłamała?!
- A skąd mogę mieć pewność, że nie kłamiesz?!- zdenerwowałem się - Już nie raz próbowałeś nas rozdzielić!
- Pamiętasz przedostatnie zawody?- przytaknąłem- Pewnie też pamiętasz, jak ci się w nocy wymknęła. Poszła wtedy ze mną na drinka, a później to się już samo potoczyło.- drwił sobie ze mnie.
- Po co to robisz? Po co kłamiesz?!- próbowałem wszystko przeanalizować.
- Czyżby pan wielmożny Kraft poczuł się urażony i osamotniony? Przykro mi, ale taka jest prawda.- zaśmiał mi się prosto w twarz.
- Wynoś się! Wynoś się i nie wracaj!- zacząłem się drzeć, nawet nie zaszczycając go wzrokiem.
- Co prawda boli ?- nie odpowiedziałem nic, tylko spojrzałem na niego wrogo. Wyszedł śmiejąc się. Śmiejąc się ze mnie, że dałem się tak omamić. Nie mogłem tego tak zostawić. Wyciągnąłem z pobliskiej szafki telefon, gdzie wystukałem wiadomość do Gregora, aby szybko przyjechał.
Po kilku minutach przybiegł cały zziajany.
- Stary jest już wieczór. Pielęgniarki nie chciały mnie wpuścić, ale jakoś ich ubłagałem. Co to za sprawa?- zapytał siadając na krześle, gdzie wcześniej siedział Michi.
- Zdradziła mnie.
- Ale kto? Bo nie rozumiem. Vicky?- popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Nie kuźwa, a kto ? Hayboeck dzisiaj u mnie był i wszystko mi powiedział.- patrzyłem jak jego usta i oczy otwierają się szerzej ze zdziwienia.
- To nie może być prawda. Ona tego by nie zrobiła!- gwałtownie wstał. Czułem, że coś przede mną ukrywa.
- Nie chcę w to wierzyć, ale po woli dopuszczam do siebie tą wiadomość.
- Jakby cię zdradziła, na pewno zostawiła by cię wcześniej.
- A dlaczego ty jej tak bronisz?- zapytałem wpatrując się w jego oczy, był zmieszany. Nie wiedział co powiedzieć. - A może ty masz coś z tą sprawą wspólnego? Gregor odpowiedz mi!- krzyknąłem.
- Ciebie do reszty pojebało? Nie odbijam dziewczyn kolegom! Tylko, że byłem prawie przy niej cały czas, wtedy kiedy uciekła!
- Gregor nie mów jej nic. Nie mów jej, że był u mnie Hayboeck.
- Ale i tak się dowie. Szybciej ty wybuchniesz i się wydrzesz na nią. Ja już cię znam. Zostaw to mnie.- pogroził mi palcem.
- Gregor, czy ty siebie słyszysz?!- podniosłem głos - To jest sprawa między mną, a nią. A nie twoja!
- Jeśli jeszcze raz ją stracisz, ona tak szybko się już nie pozbiera!- wstał z krzesła. - Przemyśl to wszystko. Ja idę, jutro do ciebie z nią wpadnę.- pożegnał się i wyszedł, a ja zostałem z burzą myśli w głowie. Nie wiem już komu wierzyć.


Trzy dni później.

Żegnam się z tym miejscem, z tą salą, ale już jutro będę musiał zadomowić się w innym miejscu. W innym szpitalu. Cieszę się, że to się wszystko kończy, ale od jutra zacznie od początku. Ciągłe badania, zmiany kroplówek, połykanie tabletek wielkości cukierka. Ale nie robię tego dla siebie. Tylko dla nich. Nie rozmawiałem jeszcze z nią o tamtym incydencie. Dlaczego? Nie chciałem jej zdenerwować. Nie chciałem w to wierzyć, ale coraz bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu.
Założyłem torbę na ramię i wyszedłem na zewnątrz szpitala, gdzie stała ona. Promienia jak zawsze.
Dała mi całusa w usta, na co ja jedynie się uśmiechnąłem. Wziąłem ją za rękę i powolnym spacerkiem ruszyliśmy w stronę mojego domu.
- Wszystko już masz przygotowane w domu. Twoja mama o wszystko zadbała.- uśmiechnęła się.
- Mam nadzieję. Możemy porozmawiać?- zapytałem wskazując na ławkę w parku.
Odpowiedziała mi skinieniem głowy. Usiadła na niej, po czym uczyniłem to samo. Nie wiedziałem, jak ująć w całość pytanie, które dręczyło mnie od kilku dni.
- Ostatnio był u mnie Michi. - w tej chwili przerwał mi dźwięk wiadomości.

 Od Nieznany:
 Tak słodko wyglądacie, aż porzygam się zaraz.
Ku twojej przestrodze: lepiej uważaj, bo możesz
ich nie długo stracić. A tego chyba byś nie chciał?
Prawda? Znam jej każdy ruch. Co na początek?
Kilka gróźb, czy zaczniemy już z wielkim przytupem?

Wstałem gwałtownie z ławki i zacząłem się rozglądać. Nie dostrzegłem nikogo, który mógł zachowywać się dziwnie.
- Vicky idziemy stąd!- wziąłem ją za rękę i szybkim krokiem poszliśmy w stronę domu. Zaczęła zadawać pytania. Zacząłem się denerwować. Nie dość, że muszę jutro dalej ją zostawić to ktoś jeszcze nam grozi. Wykonałem telefon do Gregora i oznajmiłem mu, że do niego wpadnę.
Po kilku minutach byłem już pod jego domem. Bez pukania wszedłem do wnętrza, ciągnąc za sobą zdezorientowaną Vicky. W korytarzu zauważyłem zdziwioną całą sytuacją Amelię:
-Pilnuj jej!- wskazałem na dziewczynę.
- Ale Stefan, co...
- Gdzie jest Gregor?- wtrąciłem się.
- W ogrodzie. Co się...
Wybiegłem przez balkon i podszedłem do Gregora:
- Co się stało?- zapytał.
- Musisz jej pilnować. Cały czas być przy niej. Nie możesz jej zostawić samej. Rozumiesz?
- Stefan co się stało?
- Obiecaj, że się nią zajmiesz. Włos jej z głowy nie może spaść.- spojrzałem na niego, a on jedynie przytaknął. Nie chciałem nikomu mówić, o dzisiejszej wiadomości. Nie chciałem, aby inni się zamartwiali. - Albo Amelia, albo ty wszędzie macie z nią chodzić. Grozi jej niebezpieczeństwo. Jej i małemu.
- Ale o co chodzi- zapytał.
- To nie istotne. Obiecujesz?- spojrzałem mu w oczy.
- Obiecuję.- przybiłem z nim piątkę i wróciliśmy do dziewczyn. Podszedłem do Vicky i powiedziałem jej:
- Dalej tu będziesz mieszkać i nie możesz nigdzie sama wychodzić. Nawet do mnie.- popatrzyłem w jej przestraszone oczy.
- Ale Stefan...
- Proszę.
Zapadła cisza, którą przerwała Amelia:
- To komu soku?
- Ja bym się z chęcią napiła!- wyrwała się z mojego uścisku Vicky. Wiedziałem, ze jest zdenerwowana, bo nie chcę jej powiedzieć prawdy. Usiadłem z nią na sofie w salonie. Nie odzywała się, a gdy chciałem ją przytulić, to zrzucała mi ramię z pleców i wstawała. Ja jedynie coraz bardziej obawiałem się, czy nic się jej nie stanie, czy będzie bezpieczna? Nie odezwałem się już nic. Pożegnałem się i wyszedłem w stronę swojego domu. W progu przywitała mnie moja mama, która była szczęśliwa, że wybudziłem się ze śpiączki, jak wszyscy, ale nadal miała za złe Vicktorii, nie chciała jej widzieć u nas. Próbowałem jej wytłumacz, że dzięki niej mogę podjąć szybszą walkę w nowotworem, ale do niej nic nie docierało. Upuściłem torbę w salonie i pobiegłem do swojego pokoju. Wszystko nadal było na swoim miejscu, Zdjęcia wisiały w kolejności chronologicznej. Ale jedno, które było najważniejsze z nich wszystkich, wisiało nad łóżkiem. Ten pierwszy pocałunek, Gregor zrobił nam zdjęcie. I od tego się zaczęło.

Następny dzień
Szpital. Dla innych ratunek dla życia, dla innych udręka. Jak było w moim przypadku? Nie znałem odpowiedzi. Coraz bardziej się bałem. Nie wiedziałem, co mnie tam spotka. Czy leki zaczną działać, czy nie umrę już za kilka tygodni.
Jedną nogą byłem już na oddziale, na który mają tylko wstęp tylko pacjenci, gdy usłyszałem krzyk dobiegający z głównego wejścia. Przeprosiłem lekarza i podbiegłem do Vicky. Nasze usta połączyły się w jedność. Chciałem, aby ta chwila trwała wieczność, bo skąd mogłem wiedzieć, czy kiedykolwiek jeszcze będę tak blisko niej.
- Proszę cię nie poddawaj się!- powiedziała przez łzy.
- Dla was będę walczyć.- wyszeptałem jej do ucha. Z końca usłyszałem wołania lekarza. Ostatni raz ja pocałowałem, przytuliłem i ucałowałem brzuch - Czekaj na tatusia!- uśmiechnąłem się i odszedłem cofając się. Gdy już zamykałem drzwi pomachałem jej. Nadal tam stała, ale już nie sama. Obok niej znalazła się Amelia. Byłem jej i Gregorowi wdzięczny. Byli przy niej, kiedy ja nie mogłem. Przebrałem się w rzeczy, które miałem w torbie i udałem się na salę. Dostałem z jednym łóżkiem. Nawet się ucieszyłem nie chciałem, aby ktoś teraz oglądał mnie w takim stanie.
- Niedługo przyjdzie tu ordynator i omówi plany leczenia. Mam nadzieję, że na razie jest wszystko dobrze?- zapytał, a ja jedynie przytaknąłem. Wyszedł, a ja usiadłem na łóżku, wpatrując się tępo w podłogę, a szczególnie w swoje buty. Do mojej sali wszedł starszy, dobrze zbudowany mężczyzna. W rękach trzymał plik danych.
- Witam nazywam się Nicholas Parks. Będę podejmował wszystkie dotyczące pana leczenia. Na początku chcielibyśmy zacząć od...- mój mózg w tej chwili się wyłączył. Nie chciałem myśleć o raku. Przytakiwałem tylko lekko głową, kiedy pytał, czy go słucham.- Gdyby się pan nie podjął leczenia, zostałoby panu ledwo 3-4 miesiące życia. Teraz może nam się udać pana uratować. Czy zgadza się pan na wszystkie badania i dostawanie leków, oczywiście mogą one nieść skutki uboczne, ale spróbujemy temu zaradzić.
- Tak, zgadzam się.- odparłem, podpisując dokumenty.
- To witamy na pokładzie panie Kraft i się nie poddajemy.- uśmiechnął się, co odwzajemniłem.
- Czy mógłbym zostać sam?- zapytałem.
- W razie problemów, proszę wcisnąć ten guzik, koło szafki. Sygnał z niego będzie kierowany po całym szpitalu.
- Dobrze.- odparłem, gdy był już w drzwiach .
Teraz zostałem sam. Sam z tym wszystkim.







Witam z kolejnym rozdziale!
Na początku chciałabym z całego serca wam podziękować za wcześniejsze komentarze :*
Zawaliłam, wiem. Miał być tydzień temu, ale nie miałam siły, weny, aby napisać coś nowego. Już ten rozdział był dla mnie męczący, ale czytam aktualnie moją ulubioną książkę, więc wena na pewno przybędzie.
Od razu chce zastrzec, że Gregor nie bierze udziału w tym spisku Michael - Richard.
Czekam na wasze opinie. Myślę, że się chociaż w maleńkim stopniu spodobał.
To do następnego kochani.


niedziela, 5 kwietnia 2015

14. ,, Miłość jest udręką, brak jej śmiercią...''



                                                             ,, A zatem patrzymy na siebie z oddali
                                                                   i kochamy się wzajemnie. 
                                                                    Ja daję jej ciepło i życie, 
                                                                    a ona daje mi rację bytu".
                                                     
                                                                                   - Paulo Coelho


                                                      ( Vicktoria )
 Dlaczego życie musi być takie okrutne? Po co ludzie tworzą śmieszne komedie romantyczne? Żeby uświadomić ludziom, że nigdy nie będę mieli takiego życia? Że nigdy nie będą mieli szczęśliwej rodziny? Czy aby napawali się tą całą sztuczną sielanką? Aby mogli marzyć?
Minął już kolejny miesiąc odkąd widziałam cię jeszcze żywego, a teraz? Wpatruję się w twoją twarz, która jest blada jak ściana, w twoje nieruchome ciało. Przez ten czas uświadomiłam sobie, że to wszystko było bez sensu. Było to trzeba zakończyć już na starcie. Teraz na pewno nie leżałbyś tutaj, a ja nie siedziała koło twojego ciała, bo skąd mam wiedzieć, że twoja dusza nadal tam jest, czy do mnie coś mówisz. Ja i tak niczego nie usłyszę, nawet jakbyś krzyczał, piszczał, dotykał mojego ciała. Nic nie możesz zrobić, tak jak ja.
- Pamiętasz, jak mi kiedyś mówiłeś, że zawsze będziesz przy mnie? Wspierał mnie w trudnych chwilach. Do gdzie do cholery jesteś?!- zapytałam dławiąc się łzami, chociaż i tak wiedziałam, że nie dostanę żadnej odpowiedzi. Powolnie wstałam z krzesła i udałam się na zewnątrz. Nie chciałam już wszystkich tych pocieszeń, że się wybudzisz, że będzie tak jak wcześniej. Po tygodniu przestałam już w to marzyć. Nie chciałam okłamywać siebie, że jest dobrze. Dlaczego ja zawsze muszę wszystko zepsuć? Nie chciałam słuchać wyników już wszystkich twoich badań. A wiesz dlaczego? Bo nawet jeśli modliłam się o twoje zdrowie, to i tak z każdą diagnozą twój stan się pogarszał. Po co człowiek ma marzenia? Gdy byłam małą, kilku letnią dziewczynką, kiedy pierwszy raz zasmakowałam tej dziecinnej miłości, już wtedy wiedziałam, że marzenia nie są po to żeby je spełniać, ale po to żeby człowiek mógł sobie wyobrazić jakby to było.
Usiadłam za kierownicą mojego czarnego bmw i udałam się w stronę skoczni, gdzie kilkanaście lat wcześniej mój braciszek zdobywał pierwszy konkurs pucharu świata. Nie lubiłam tam wracać, bo wtedy na zawsze straciłam brata. Interesowały go tylko treningi, konkursy, skoki, a ja? A ja zagubiłam się w tym całym świecie. Nie umiałam sobie poradzić nawet z ulokowaniem uczuć. Po co w ogóle się urodziłam?
Zajechałam na parking i poznałam kilka znajomych aut. Powolnie wyszłam z samochodu i udałam się na teren skoczni. Odbywał się trening niemieckiej kadry. No tak, zapomniałam za 2 miesiące zaczyna się zimowy sezon i teraz są częstsze treningi. Usiadłam w ostatnim rzędzie na trybunach, opierając swoje ciało o lodowate oparcie. Gdy coś się złego stało, zawsze mogłam znaleźć tu odpowiedzieć na każde pytanie, ale teraz mam pustkę w głowie. Przestałam już walczyć. Bo jaki ma sens walka, jeśli wiemy, że jesteśmy na starcie już na pozycji przegranej?
Z zamyśleń wyrwał mnie znajomy głos, który wszędzie bym poznała:
- A co ty tutaj robisz? Nie powinnaś...- przerwałam mu.
- Leżeć w łóżku? Proszę cię, ciąża to nie choroba.- odwróciłam głowę w przeciwna stronę. Usłyszałam jak siada koło mnie i obejmuje mnie ramieniem, a ja momentalnie się do niego przytuliłam i zaczęłam łkać:
- Ja już nie daję rady Andi.
- Byłaś u Stefana? To co mówią lekarze to bzdura. Zobaczysz jeszcze będziecie szczęśliwi. Za trzy miesiące będziesz szczęśliwą mamą.
- Andi, ale on nie odzyskuje przytomności. Aparatura za niego oddycha.- jeszcze bardziej wybucham płaczem.
- Ciii. - głaszcze mnie po włosach.- Stefan to twardy zawodnik, jeśli coś zaczął, to to dokończy. Nie martw się. Zobaczysz jeszcze dzisiaj dostaniesz wiadomość, że się wybudził, że żyje.
- Głupie marzenia, które i tak się nie spełnią. Ja nawet nic nie mogę zrobić. Nie chcę, aby nasz synek wychowywał się bez taty. Wiem, jak to jest, bo sama to w połowie przechodziłam. Nie chciałabym, aby się z niego wyśmiewali.
- Z tego, co wiem to mieliście tatę.
- Tylko, że cały czas był pochłonięty pracą, a później się okazało, że ma kochankę. Proszę cię, jego nawet ojcem nie można było nazwać. A teraz? Teraz leży w grobie. Nie chcę, aby było tak samo ze Stefanem. Nie chcę, aby umierał.- łkam w jego dresową, reprezentacyjną bluzę.
Z rozmyśleń wyrwał mnie odgłos telefonu. Wytarłam wilgotne od płaczu oczy i odebrałam telefon ze szpitala:
- Vicktoria Kraus, słucham?
- Proszę, aby przyjechała pani do szpitala. To nie zwłoczna sprawa. Do widzenia!
Rozłączyłam się, pożegnałam się z Andreasem i pojechałam autem pod szpital. Chciałam sobie wmówić, że tym razem dam radę, że się nie rozpłaczę. Weszłam głównym wejściem, gdzie w oddali zobaczyłem już lekarza prowadzącego Stefana:
- Proszę do gabinetu.- wskazał na drzwi przede mną. Weszłam i usiadłam na krześle, po czym poczynił to samo.
- Mam dla pani dobrą i złą wiadomość. Dobra to jest to, że okazało się, że pan Stefan ma szanse na walkę z nowotworem.Dzisiejsze badania były robione kilka razy i wynik wyszedł negatywny na jakiekolwiek zmiany w organizmie na ten czas. Nowotwór jest w stadium podstawowym. Mamy też dla pani złą wiadomość. Próbowaliśmy wybudzić pana Krafta, lecz nie udało nam się spróbujemy jeszcze wieczorem i tu mam do pani także prośbę. Najlepiej by było, aby była przy nim bliska osoba, jeżeli uda nam się w ogóle go wybudzić.
- Do... Dobrze.- jąkałam się.
- Niech pani nie traci nadzieii. Kiedyś na pewno się uda.- uśmiechnął się, a ja jedynie przytaknęłam głową.
- Gdyby coś się działo, proszę niezwłocznie do mnie dzwonić. O każdej porze dnia.
- Dobrze.- podziękowałam za rozmowę i wyszłam z gabinetu. Udałam się w kierunku sali, gdzie leżał Stefan. Weszłam po cichu, bojąc się, że go obudzę. Ja chyba popadam w chorobę psychiczną. Nawet jakbym go szarpała i tak go nie wybudzę. Usiadłam na krześle, koło jego łóżka. Chciałam usłyszeć jego ciepły, radosny głos.Zobaczyć jego uroczy uśmiech i zatopić się w jego ciepłych ramionach, które ochroniły by cały świat przed złem. Ujęłam swoimi dłoniami, jego dłoń i przysunęłam go do mojego brzucha.
- Czujesz, jak kopie? Coraz bardziej daje o sobie znać. Trudno mi jest bez ciebie, trudno jest nam bez ciebie.- poprawiłam - Proszę cię! Obudź się. Nie daję już rady.
Jego ciało nadal nie wykonało żadnego ruchu, nawet drgnięcia ręką. Tak bardzo bym chciała, aby wykonał jakiś znak, że jest przy mnie, przy nas.
Po raz kolejny wyszłam ze łzami ze szpitala. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do mojego mieszkania. Pod drzwiami spotkałam Gregora:
- A co ty tu robisz? Przecież przygotowujecie się do sezonu.- odparłam przekręcając klucz w zamku i wpuszczając go do środka.
- Trening poczeka. Jak się czujesz?- zapytał siadając na krześle w kuchni.
- A jak mam się czuć?- nalałam wodę na herbaty.
- Mam złą wiadomość, ale najpierw usiądź.
- Na dzisiaj już mam dość złych wiadomości. Czy chociaż ktoś mógłby raz powiedzieć, że to tylko głupi sen, z którego zaraz się obudzę?
- Rodzice Stefana chcą zabrać go do Austrii. Uważają, że tam będzie miał lepszą opiekę.
- Ja... jak to?- powiedziałam przez łzy.
- Jutro mają go zabrać.- odparł przytulając mnie.
- Nie wierzę. A gdzie oni byli wcześniej? Zrobiło się zamieszanie w mediach i nagle zostali troskliwymi i kochającymi rodzicami?
- Jeśli chciałabyś możesz zamieszkać u mnie, może nie jest to mieszkanie duże, ale jest. Do tego poznałabyś Amelię. Moją nową dziewczynę.
- Nie, ja się powinnam odsunąć. Nie chcę robić zamieszania. Rodzina Stefana, na pewno by mnie nie polubiła.
- Dalej chcesz uciec od problemu? Raz już to zrobiłaś. Zrobisz kolejny?- zapytał wpatrując się w moje oczy.
- Nie, ale...
- Nie ma żadnego ale. Pakuj się. Jutro po ciebie przyjadę o 14.00.
- Nie chcę czuć się, jak piąte koło u wozu.- spuściłam głowę.
- Tak na prawdę do nie masz nic do gadania. Wszystko już ustalone. Amelia wie, Marinus też.
- Gregor dlaczego to robisz?- zapytałam.
- Bo Stefan zrobiłby to samo na moim miejscu.- uśmiechnął się. Pierwszy raz się uśmiechnął odkąd tu przyjechał.
- To nie jest dobry pomysł.- odpowiadam kręcąc głową.
- Chcesz tu żyć w samotności? Całe życie?
- No dobrze. Jutro będę gotowa.- spoglądam za okno, gdzie widzę uśmiechniętą twarz Stefana.

                                                                                                  Innsbruck 16.09.2015

- Cześć stary. Wczoraj się dowiedziałem, że przyjeżdża z Gregorem do Austrii, bądź gotowy.- mówię do telefonu.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Nie pękaj. Sam wymyśliłeś ten pomysł. Jeśli powiedziałeś A, to zrobisz B.
- To zaczynamy tą zabawę!- zaśmiałem się do słuchawki, po czym się rozłączyłem.

                                                                                                  Garmisch 17.09.2015.
- Dzwonili do ciebie ze szpitala i powiadomili, że zabierają Krafta?- powiedział, pakując kolejną walizkę do samochodu.
- Powiedzieli, że nic nie wiedzieli, ale jego rodzice mają do tego prawo.
- Dobrze, wsiadaj już i jedziemy.- otworzył mi drzwi i pomału weszłam do środka samochodu. Akurat leciała nasza ulubiona piosenka. Przy niej pierwszy raz pocałował mnie w moje malinowe usta. Przy niej także wyznał mi miłość. Do oczu napłynęły mi łzy. Gregor to zobaczył i chciał zmienić piosenkę, jednak powiedziałam ciche - Nie
Jechaliśmy w ciszy. Nikt nie chciał zaczynać rozmowy, bo o czym moglibyśmy rozmawiać?
Po kilkugodzinnej podróżny, byliśmy już pod mieszkaniem Gregora, a w drzwiach przywitała nas już uśmiechnięta dziewczyna:
- Vicktoria jak się nie mylę?- uśmiechnęła się, podając mi swoją dłoń.
- A ty jesteś tą Amelią, którą Gregor wychwala ponad niebiosa?- zaśmiałyśmy się i spojrzałyśmy na Gregora, który nie mógł sobie poradzić z moimi walizkami.
- Wchodź i rozgość się. Później pokażemy ci pokój, gdzie będziesz spać. W ogóle czuj się, jak u siebie.
Dom wydawał się ciepły, było dużo zdjęć. Wszystko było urządzone perfekcyjnie. Każda rzecz, miała swoje miejsce w pomieszczeniu.
Usiadłam przy malutkim stoliku, gdzie zaraz pojawiła się Amelia:
- Gregor mi wszystko opowiedział. Nawet się cieszę, że przyjechałaś, bo zazwyczaj to sama siedzę tu czterech ścianach, a tak to zyskałam przyjaciółkę.- uśmiechnęła się.
- Też miło mi cię poznać. Przepraszam, pójdę do pokoju się odświeżyć i zaraz wracam.- uśmiechnęłam się i poszłam w stronę niewielkiego pokoju. Na łożu leżały już moje walizki. Wydobyłam z nich najpotrzebniejsze rzeczy i udałam się do toalety. Po kilku minutach wyszłam z niej i położyłam się na łóżku. Z moich oczu momentalnie zaczęły spływać łzy. Jedna, później druga i trzecia. Leżałabym tam długo gdybym nie usłyszała, że ktoś wtargnął mi do pokoju i krzyknął:
- Vicky! Stęskniłem się!- przytulił mnie Thomas.
- Didl, bo zaraz nas udusisz!- uśmiechnęłam się wycierając wilgotne policzki od łez.
- Tutaj coś dla małego mamy.- podał mi uśmiechnięty Fetti dużą torbę.
- Proszę was, co tym razem wymyśliliście?
Otworzyłam pomału torebkę, a moim oczom ukazał się kombinezon narciarski dla czteroletniego dziecka.
- Wiecie, że nie musieliście?- uśmiechnęłam się.
- No przecież, jakoś trzeba wyposażyć już małego skoczka.- poklepał mnie po brzuchu Manuel.
- Jeszcze raz dziękuję.- ucałowałam każdego w policzek.
- Ale to nie koniec- powiedział Poppi.
- Ja chyba z wami nie wytrzymam.
- Chodź na zewnątrz.
Udałam się za nimi na dwór, gdzie po chwili zobaczyłam małe narty, które niezdarnie wylatywały Michaelowi z rąk.
- Wy chyba powariowaliście. Po co małemu dziecku 10 par nart. Ale chyba wiecie, że on będze rósł cały czas? I co ja z tym później zrobię?
- Nie martw się to jeszcze nie koniec.- zaśmiał się Gregor.
- Co tym razem ?
- Manuel idź do mojego samochodu i wyciągnij z bagażnika pudełko.- krzyknął w stronę chłopaka, stojącego na wieździe.
Po kilku minutach moim oczom ukazało się wielkie pudło. Pomału otworzyłam, je a w środku zobaczyłam stroje repezentacyjne i autografy.
- Nie, koniec! Moje dziecko nie będzie uprawiać tego sportu!- krzyknęłam z uśmiechem.
- Nie masz wyboru. Tato skoczek, wujkowie skoczkowie. - zaśmiał się Fetti. W tej chwili przypomniałam sobie o Stefanie. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Amelia:
- Może dalibyście odpocząć Vicktorii? Gregor zaprowadź gości do salonu.
Chłopcy poszli za Gregorem, a Amelka objęła mnie ramieniem. Coraz bardziej zaczęłam ją lubić.
- Gdybyś chciała, zawsze możemy pogadać.
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się w jej stronę. Odwzajęmniła gest.
- Może się pośpieszmy, bo zaraz nam wszystkie ciastka zjedzą.
Odwróciliśmy się i poszłyśmy do salonu, gdzie siedzieli już skoczkowie. Nagle usłyszałyśmy głośny huk. Amelia zdołała tylko powiedzieć:
- Który tym razem?- cała we złości pobiegała do salonu, mi się nie śpieszyło, byłam tylko kilka kroków za nią. Gdy weszłam do pokoju, oczy o mało mi z orbit nie wyszły. Ukazał mi się niecodzienny widok. Fetti leżał na podłodze i zwijał się ze śmiechu, nad nim krążył zdenerwowany Didl, a w około Poppi i Michi udawali orangutany. Myślałam, że wybuchnę niepohamowanym śmiechem. Zdołałam tylko kaszlnąc, aby przekazać im, że jestem z Amelią w salonie. Byście zobaczyły ich miny.
- Kto zbił ten wazon!? To już 6 w tym tygodniu, a jest dopiero środa! Nie ma u nas więcej spotkań z waszą grupą. Znajdźcie sobie inny lokal! Do widzenia!- nie wiedziałam,  że dziewczyna może mieć w sobie tyle siły i złości, aby się tak wydrzeć. Chłopaki rzucili tylko ciche przepraszam i wyszli. - W końcu mamy dom dla siebie. Chcesz coś do picia?
- Herbatę malinową, jeśli macie.
Amelia zniknęła, a ja w spokoju mogłam przeanalizować dzisiejszy dzień. Chłopcy byli mili, ale ja nie chcę, jak na razie świętować ani podejmować jakiś decyzji. Usiadłam na tarsie, gdzie po chwili zjawiła się dziewczyna dwoma kubkami.
- Myślałaś już nad jakąś decyzję w sprawie Stefana? - zapytała siadając na fotelu.
- Na pewno nie zostawię go po raz drugi. Za bardzo byśmy cierpieli.
- Co byś powiedziała, abyśmy się wybrały na jakieś zakupy? Kupiłaś już małemu wszystkie potrzebne rzeczy?
- Wózek, fotelik, kołyskę, mebelki, śpioszki mam, ale wybrałabym się na zakupy.
- To jesteśmy umówione.- uśmiechnęła się do mnie.
Siedziałyśmy do późnego wieczoru. Rozmawiałyśmy dość długo. Już dawno nie miałam tak dobrego kontaktu z inną osobą.
Kolację przyrządziłyśmy razem, chociaż ona upewniała mnie, że da sobie radę.
Po skończonym posiłku obejrzałyśmy razem film i położyłyśmy się spać.
Nie mogłam zasnąc. A jeśli mi się udało, to po chwili się budziłam. Na takie momenty zawsze działało mnie gorące kakao. Po cichu, na palcach wyszłam z pokoju i zmierzyłam w stronę kuchni. W oddali zobaczyłam palące się światło. W pomieszczeniu siedział Gregor pijąc kakao.
- Nie możesz spać?
- Jak widzisz nie.
- Załatwiłem ci żebyś mogła się jutro zobaczyć ze Stefanem.- uśmiechnął.
- Dziękuję, nie wiem jak ci się odwdzięczę.- powiedziałam przytulając go.
- Po prostu bądź przy nim i go kochaj.- powiedział zrezygnowany i odszedł zostawiając mnie zdezorientowaną. Od pewnego czasu, chociaż mi pomagał, nie mogłam dotrzeć do głebi jego serca. Kilkakrotnie próbowałam zacząc rozmowę, jednak on mnie cały czas zbywał. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Coradz bardziej wydaję mi się, że nie potrzebnie tu przyjechałam.
Zgasiłam światło i poszłacm do pokoju, w którym aktualnie spałam. Gdy miałam już wchodzić do pomieszczenia, zobaczyłam Gregora siedzącego na łóżku ze spuszczoną głową. Płakał. Zraniłam kolejną osobę. Ale czy teraz to byłam ja?
Zauważył, że na niego spoglądam, zamknął drzwi i tyle go widziałam. Poszłam położyć się spać. Powieki od razu opadły na moje oczy.
Jaskrawe promienie słońca przedzierały się przez beżowe osłony. Do moich uszu docierały piękne ćwierkanie ptaków.
Leniwie podniosłam się z łóżka i poszłam ubrać się w naszykowane ubrania.
Odbyłam poranną toaletę i zeszłam na dół. Jeśli ktoś uważa, że kobiety w ciąży mają lekko, to niech sobie nałożą sztuczny brzuch. W miarę moich możliwości, szybko zeszłam na dół. W korytarzu można było już poczuć zapach świeżej, parzonej kawy, bułeczki prosto z pieca.
Gdy weszłam do kuchni, moje czy prawie nie wyszły z orbit. Cały stół nakryty był po same brzegi.
- Myślę, że cię nie otruję.- uśmiechnęła się do mnie Amelia i ruchem głowy przekazała mi abym już usiadła. Po kilku minutach rozmawiania, postawiła przede mną kilka kanapek i naleśników.
- Ty chyba chcesz, abym ja się przed drzwi nie przemieściła.- udałam obrażoną, ale zaraz wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Nie gadaj, tylko jedz. Gregor przyjedzie po ciebie o 12.00.
- Nie musi mnie wieźć. Pojadę tramwajem / autobusem. Nie zawracajcie sobie mną głowy.- uśmiechnęłam się.
- Stefan chyba nam by nigdy nie wybaczył, jakby się tobie coś stało.- poklepała mnie po plecach i usiadła koło mnie.
- Tsa...- dodałam po chwili i zaczęłam się za jedzenie.
- Jeszcze się wybudzi, zobaczysz.
- Tylko nie wiem, czy będzie chciał mnie widzieć, po tym wszystkim. Wiesz, że jest duże prawdopodobieństwo, że nie wróci do skoków?
- Ale jeśli nie ten wypadek, dalej żyłby ze świadomością, że jest zdrowy. A tak chociaż okazało się, że ma nowotwór.- popatrzyła w moje smutne oczy. - Wiem, może to nie jest żadne pocieszenia, ale dzięki temu wypadkowi, szybciej wykryto raka. Wyobraź sobie, że jakby sobie zrobił badania kilka tygodni później. Wtedy nie wiem, czy byłaby możliwość wyleczenia już, podjęcie jakieś chemioterapii.
- Wiem, ale gdyby mnie nie poznał to by...- przerwała.
- To by nigdy nie dowiedział się, że ma raka. Ale jakby się dowiedział, to by było już za późno. Uwierz mi, skoczkowie nie robią często badań, tylko przed sezonami i to tak trudno ostatnio było mi wysłać Gregora.
- To wszystko mnie przerasta.- z moich oczu momentalnie zaczęły płynąć słone krople wody. Poczułam, że ktoś mnie przytula. Była to Amelia.
- Ej, nie płacz mi tu. Wszystko się wyjaśni zobaczysz. Stefan nigdy się nie poddaje.- uśmiechnęła się.- a teraz kończ to śniadanie i się zbieraj, bo zostało ci nie wiele czasu.
Nie miałam ochoty zbytnio, aby chociaż połowę zjeść tego, co zrobiła Amelia. Wyglądało pysznie, ale nic nie chciało mi przejść przez gardło. Zjadłam tylko kilka kanapek i podziękowałam.
Ubrałam się w sukienkę, a na nogi nałożyłam sandały. Na dworze było słonecznie jak na wrzesień, więc wzięłam jeszcze okulary, telefon i torebkę i wyszłam na zewnątrz, gdzie czekał już na mnie Gregor. Przywitałam się i wsiadłam do samochodu. Ukradkiem spoglądałam na chłopaka, który był strasznie czymś zmartwiony. Od wczorajszej rozmowy, dziwnie się zachowywał. Nie buchało od niego ten entuzjazm, radość, którą widziałam kilka dni temu.Teraz jego ciało wyglądało, jak zwiędły kwiat, który coraz bardziej usychał i zamieniał się w cieniutką gałązkę, którą w każdej chwili można złamać. Nie odezwał się do mnie ani razu. Gdy byliśmy pod szpitalem, wysadził mnie pod samymi drzwiami, a sam poszedł zaparkować samochód. Po kilku minutach zjawił się koło mnie i razem weszliśmy do wnętrza szpitala. Panował tam istny gwar, hałas. W około biegały pielęgniarki i lekarze. Gregor poprowadził nas pod salę Stefana. W oddali poznałam jego rodziców i siostrę. Gdy chciałam się z nimi przywitać, jego rodzicielka na mnie naskoczyła:
- Widzisz, co narobiłaś!? Widzisz?!- wskazała na Stefana.- Przez ciebie mój syn leży w szpitalu i umiera!
- Ale...- chciałam się bronić.
- Pewnie to dziecko to też nie jest jego. Wrobiłaś go w dzieciaka i zadowolona, a mój syn tu umiera! Zwykła szmata i dziwka!- tego było już za wiele. Z moich oczu wypłynęły łzy.- I co ryczysz?! Wynoś się stąd i nie wracaj!- w tej chwili wkroczył jego tata.
- Przepraszam cię za żonę, ona...
- Tylko powiedziała prawdę?- wtrąciłam mu.
- Nie gniewaj się na nią. Ona przeżywa to jak każda matka. Wróć wieczorem, jeśli chcesz to do ciebie zadzwonię, gdy już wyjdziemy.
- Jest pan bardzo dla mnie miły, ale nie trzeba jakoś sobie poradzimy. Do widzenia!- tyle ich widziałam.
Wyszłam ze szpitala. Za mną ciągnął się Gregor.
- Vicky czekaj!- krzyknął.
Nie zważałam na jego krzyki. Znałam dość Innsbruck, ale czasami mogłam się tam zgubić. Udałam się wprost do parku. Gdy odwróciłam się, chłopak już za mną nie szedł. Teraz byłam tylko ja. Sama. Sama ze swoimi problemami.



Witam z nowym rozdziałem. Na początku przeprasza, że tak długo czekaliście, ale przygotowania do świąt, a później wyjazdy.
Przyjemnie mi się pisało ten rozdział, ( po raz pierwszy chyba XD ). Mam nadzieję, że Wam się też spodobał. Czekam na wasze opinie. Jak zauważyłyście coś dzieje się z Gregorem. Od razu chcę wam powiedzieć, że on nie jest chory ;)
To do następnego !
Wesoły świąt kochani! :* <3