sobota, 14 listopada 2015

To nie jest żaden rozdział

Witam :)
Zapraszam na moje nowe opowiadanie :)
http://ciagla-walka-o-nowe-jutro.blogspot.com/

Nie zostawiam tego opowiadania, jednak robię sobie od niego przerwę. Nie wiem dlaczego, ale nie mogę nic napisać, skleić dwóch zdań tutaj. A nowa historia siedziała mi w głowie od wakacji, więc postanowiłam to wykorzystać i tak powstało nowe opowiadanie. Zapraszam do komentowania ;)




                                     

piątek, 30 października 2015

3. ,, Iskierka nadziei...''





  24.12.2015 Innsbruck

                                    ( Stefan )
Ostatni raz poprawiłem krawat, wiszący na mojej szyi i wyszedłem z sypialni. Udałem się do kuchni, gdzie spojrzałem na Marisę zabawiającą mojego syna. Mimowolnie uśmiech wkradł się na moje usta.Nie żałuję decyzji, że to właśnie z nią chciałem spędzić te święta. Podszedłem do nich i objąłem ramieniem dziewczynę.
- Dobrze, że już jesteś. Muszę jeszcze dokończyć doprawiać potrawy, a Leo mi w tym nie pomaga.- uśmiechnęła się. Wyswobodziła się z uścisku i podeszła do garnków.
- Marisa?- podszedłem do niej.- Dziękuję, że tu jesteś ze mną, z nami. Gdyby nie ty nie wiem, jakbym sobie poradził.
- Nie musisz mi dziękować, cała przyjemność po mojej stronie. Tylko obiecaj mi coś.
- Wszystko.
- Nie pozwól jej, aby mi ciebie zabrała.- a mimowolnie zrzedła mina, bo przypomniała mi się sytuacja z Engelbergu. A było to tak...

 - Vicktoria musisz mi w czymś pomóc!- nie chciałem żadnego rozgłosu, a tym bardziej nie chciałem, żeby ona tu przyszła i mi pomagała. 
- Trenerze, ale to nic poważnego. Bóle prędzej, czy później przestaną się nasilać.- próbowałem jakoś wybronić się z sytuacji zostania sam, na sam z blondynką.
- Słucham trenerze.- popatrzyła, najpierw na niego, później na mnie i ona także była, niezadowolona z faktu, że będzie musiała mi pomóc.
- Stefan dzisiaj na siłowni musiał sobie naciągnąć czwórkę, mam nadzieję, że mu jakoś pomożesz. Ja niestety muszę uciekać. Sprawy papierkowe czekają.- powiedział i nawet nie czekał na jakikolwiek odzew z naszej strony, wyszedł z sali.
- Miejmy to już za sobą.- beznamiętnie powiedziałem i próbowałem wstać, jednak ból mi to uniemożliwił.
- Chodź pomogę ci wstać.- powiedziała zakłopotana i wzięła mnie za rękę i pomogła mi wstać. Szliśmy w milczeniu, aż nie dotarliśmy pod jej pokój. - Usiądź tutaj, a ja otworzę drzwi.
Gdy już byliśmy w pokoju usiadłem na jej łóżku, a sama zajęła się rozstawianiem sprzętu. Gdy już była gotowa popatrzyła na mnie i wiedziałem, że muszę się położyć.
- Gdzie cię boli?- zapytała otwierając żel.
- Od kolana w górę.
Powoli wcierała żel w moją nogę, a ja nawet nie zaszczyciłem jej wzrokiem. Wiedziałem, że jej też jej ciężko z tą sytuacją. Po wszystkim umyła dłonie i spytała:
- Coś jeszcze cię boli?- spojrzałem w jej oczy. Były dość czerwone, a powieki opuchnięte.
- Nie.- odpowiedziałem i wstałem z leżaka.Odczuwałem jeszcze lekki dyskomfort, ale nie chciałem zostać z nią sam, na sam dłużej. Jednak coś dręczyło moje sumienie. Gdy już miałem wychodzić powiedziałem.
- Dzięki. Vicktoria możemy porozmawiać?
- Proszę, siadaj.- wskazała na łóżku. Usiadłem z jednej strony, a ona obok mnie. Dzieliło nas kilka centymetrów.
- Pewnie boisz się, co ci zaraz powiem. Nie zamierzam cofnąć papierów złożonych w sądzie, ale też nie pozwolę zabronić ci się spotykać z Leonem. Sam nie wierzę, że w to mówię, ale...- zamyśliłem się na chwilę.
- Ale?- dopowiedziała.- Jeżeli chcesz mi zabrać prawa rodzicielskie, to dlaczego nie chcesz mi przy okazji utrudnić kontaktów z synem? 
- Bo coś zrozumiałem.- spojrzałem w jej oczy. Dzieliło nas parę centymetrów. Znów widziałem w nich tą szczęśliwą dziewczynę sprzed roku. Pełni radości i życia. Zbliżyła momentalnie swoją twarz do mojej i stało się coś, co nie powinno. Nasze usta złączyły się w krótkim pocałunku. Oderwałem się od niej.- To nigdy nie powinno się zdarzyć. Nas już nie ma i nie będzie Vicktoria.- z mieszanymi uczuciami, wybiegłem z jej pokoju i stanąłem na korytarzu, próbując złapać oddech. 

To nigdy nie powinno było się zdarzyć. Nie mogłem dopuścić, aby ta sytuacja powtórzyła się w Oberstdorfie. Przylgnąłem niską blondynkę do siebie i szepnąłem na ucho:
- Jej już nie ma, jesteś ty, Leon i ja. - skłamałem, skłamałem w żywe oczy.
- A teraz weź Leona i idź go przebież, a ja zaraz nakrywam do stołu.
Wyciągnąłem Leona z chodzika i zabrałem do pokoju, gdzie ubrałem go w granatowe jeansowe spodnie i w koszulę w kratę.



                                                  ( Vicktoria )
Wigilia. Z czym kojarzy się nam wigilia? Dla innych to zwykłe święto które obchodzą co rok. Innym kojarzy się z rodzinnym domem, śpiewem kolęd, syto wystawionym stołem, dzieleniem się opłatkiem. A dla mnie? Kolejnym wieczorem, który muszę spędzić sama. W odosobnieniu. Serce mi pęka, że gdybym rok wcześniej  podjęła słuszną decyzję, dzisiaj byłabym szczęśliwą żoną i matką.  Ale człowiek uczy się na błędach. 
Zapaliłam ostatnią świeczkę na stole i pomodliłam się cichutko, podeszłam do okna i poprosiłam w duchu, aby wszystkie moje zmartwienia odeszły w niepamięć. 
Śnieg prószył niemiłosiernie. Gdzie, nie gdzie można było zobaczyć w oknach szczęśliwe rodziny, usłyszeć śpiew kolęd. Czułam się, jak skazaniec w swoim własnym mieszkaniu. Nie miałam nikogo, kto mógłby spędzić ze mną te święta. Z matką nie odzywam się już nie pamiętam od kiedy. Jedyny tato, który zaakceptował moje decyzje i Marinus utrzymują ze mną kontakt.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos dzwonka, sygnalizujący, że ktoś postanowił odwiedzić mnie w ten magiczny wieczór. Powolnym krokiem podeszłam do drzwi i sprawdziłam przez wizjer. Na mojej twarzy zagościł uśmiech, kiedy zobaczyłam, że przyszedł Gregor. Przekręciłam klucz w zamku i zapytałam:
- Co cię do mnie sprowadza?
- Nie chciałem, abyś była sama.- podrapał się w tył głowy, to było dla niego charakterystyczne, gdy nie wiedział co powiedzieć.
- A Amelia nie ma nic przeciwko, że przyszedłeś do mnie, a nie spędzasz tych świąt z nią? 
- Rozstaliśmy się.
- Nie wiedziałam, przepraszam. Wchodź, nie będziesz przecież cały czas stać w drzwiach.
Skierowaliśmy się do salonu.
- Przepraszam, nie spodziewałam się dzisiaj nikogo. Usiądź, a ja nakryję do stołu.- złapał mnie za rękę.
- Nie trudź się. Nie jestem głodny, wracałem od rodziców i tak pomyślałem, że wpadnę.
- To może coś obejrzymy?- zaproponowałam i podeszłam do regału z płytami.
- Co powiesz na jakąś komedie świąteczną?  ,,Kevin sam w domu'' ?
- Jestem za.- odpowiedział z uśmiechem.
- To ja pójdę po jakieś przekąski, a ty tu się wszystkim zajmij. W razie czego to krzycz.- oddaliłam się i poszłam do kuchni. Wyciągnęłam, z szafki nad mikrofalówką, ciasteczka, popcorn i żelki, a z lodówki sok pomarańczowy. Wróciłam go Gregora, który puścił już początek, aby przeminęły napisy. Usiedliśmy na łóżku blisko siebie i zaczęliśmy oglądać film.





Witam z nowym rozdziałem. Jak zauważyłyście wybiegłam trochę z czasem, ale o to mi chodzi. Nie chciałabym tej historii ciągnąć w nieskończoność, bo w zanadrzu mam napisane już prolog i 2 rozdziały z nowej historii.
Tak więc, oddaje wam to coś na górze do oceny. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Dziękuję za każde ciepłe słówko, nawet nie wyobrażacie sobie, jaką dajecie mi motywację.
Dobrze, że jesteście :*
To do następnego!

sobota, 17 października 2015

2. Obiecuję Ci...


                                                    ,,   I jeśli wierzysz w to tak samo
                                                            To tak jak jeden plus dwa
                                                               Bo Twoje serce to ułamek                                 
                                                                  – zawsze tworzy z kimś całość ''

  

                                             (Stefan )
Kwalifikacje nie poszły po mojej myśli. 35 miejsce nie jest szczytem moich możliwości. Miałem nadzieję na lepsze, choć wiedziałem , że na początku nie będzie mi szło dobrze. Moje myśli obejmowały wydarzenia, które wczoraj się wydarzyły. Do tego doszedł telefon od moich rodziców. Poinformowali mnie , że Leon znajduje się w szpitalu. Co może się jeszcze wydarzyć?
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Gregora:
-Idziesz na kolację, czy zejdziesz później? -zapytał.
-Za 5 minut przyjdę. - odpowiedziałem.
Gdy wyszedł wybrałem numer do mamy. Nie wiedziałem , czy dobrze robię zostając tutaj. Powinienem być tam , przy nich, przy Leonie. Ta jednak mnie uspokoiła i kazała walczyć o dobre miejsce. Po skończonej rozmowie, schowałem telefon do kieszeni , ubrałem bluzę i wyszedłem z pokoju , zamykając go na dwa spusty. Na korytarzu spotkałem Manuela, z którym się przywitałem i razem poszliśmy na kolację. Weszliśmy na stołówkę, a wtedy każdy spoglądał na mnie, mamrocząc między sobą. Zdziwiłem się, bo do końca nie wiedziałem, dlaczego stałem się celem do plotkowania. Usiadłem między Gregorem i Thomasem i cichym szeptem, zapytałem tego pierwszego:
- O czym oni gadają?- mówiąc to, wskazałem głową na Niemców i Polaków.
- Usłyszeli, jak kłóciłeś się ze mną, a później wydarłeś się na pół hotelu na Vicktorię. Stefan, ja wiem, że ty cierpisz, ale wy musicie się w końcu dogadać. Jeżeli nie, to cały team się rozleci. Będą formować się obozy. Nie każdy poprze twoją stronę.- odparł spoglądając mi w oczy.
A ja nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Na moje szczęście, po chwili głos zabrał Kuttin:
- Dzisiaj przyjeżdża w końcu wasza pani psycholog, mam nadzieję, że wam pomoże. Nie zróbcie mi wstydu, jak ostatnio.
- Tak jest trenerze.-odpowiedzieli wszyscy chórem.
- I nie zapomnijcie o jutrzejszym konkursie. Mam nadzieję na dobre miejsca. A teraz zjadać kolację.
Wszyscy dokończyli swoje posiłki i zaczęli rozchodzić się do swoich pokoi, a ja nadal siedziałem dłubiąc widelcem w talerzu. Po chwili usłyszałem, że ktoś siada koło mnie. Niepewnie podniosłem głowę, a moim oczom ukazała się Vicky.
- Ja wiem, że sobie możesz wyobrażać same najgorsze rzeczy o mnie, ale ja się zmieniłam. Na prawdę się zmieniłam Stefan. Przez ostatni czas chodziłam do psychologa, było mi ciężko. Nie poddałam się. Oswoiłam się z myślą, że mam synka. Tylko mam do ciebie prośbę. Pozwól mi chociaż go na chwilę zobaczyć.- a we mnie zaczęło się buzować.
- Tak myślę o tobie, jak o najgorszej matce. Jesteś dla mnie nikim. Gdzie byłaś, kiedy wychodził mu pierwszy ząbek?! Gdzie byłaś, jak stawiał pierwsze kroki?! No pytam się, gdzie wtedy byłaś?! Zostawiłaś mnie w trudnym okresie, do tego z synem, którego nie chciałaś. Nie pamiętasz, jak do ciebie codziennie jeździłem, dzwoniłem, a ty?! A ty miałaś nas gdzieś. Teraz my mamy cię dość!- odsunąłem krzesło i gwałtownie wstałem. - A Leona na razie nie zobaczysz!- dodałem i opuściłem stołówkę, wychodząc na zewnątrz, aby ochłonąć, ale to mi i tak nie pomogło. Po chwili poczułem wibracje w kieszeni, wyciągnąłem telefon, a moim oczom ukazało się zdjęcie rodziców, przejechałem po ekranie palcem w celu odebrania połączenia:
- Halo?- usłyszałem głos mamy.
- Jak tam z Leonem?- zapytałem.
- Lekkie przeziębienie, niedługo ma wyjść ze szpitala, a jak u ciebie?
- Może jednak wrócę, powinienem z nim być. Przecież to ja jestem jego rodzicem. Jedynym rodzicem.
- Stefan nie możesz tak mówić, jest jeszcze Vicktoria.-  dlaczego wszyscy trzymają jej stronę?!
- Wy też się jej uczepiliście? Ona jest tylko jego matką na papierku. Kto ci powiedział, że wróciła?
- Gregor dzwonił. Stefan nie możesz jej skreślać już na starcie. Porozmawiajcie na spokojnie, kłótnie, wrzaski nie prowadzą do niczego dobrego.- i wszystko wiadome.
- Mamo, ale ja tak nie umiem. Gdy pojawia się na horyzoncie, na moje usta cisną się same najgorsze słowa.
- Stefan, to chociaż raz go jej pokaż. Jak wrócicie z Niemiec, wtedy ją przyprowadź.
- Spróbuję.
- Jutro masz wygrać!- zaśmiała się do słuchawki.
- Dobrze. Ja kończę, bo stoję w samym swetrze na dworze.
- Stefan uważaj na siebie.- powiedziała cichym głosem.
- Kocham cię mamo.- rozłączyłem się i wszedłem do hotelu. Spokojnym krokiem poszedłem do swojego pokoju. Wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i wszedłem do łazienki, gdzie się umyłem i przebrałem w krótkie spodenki i bluzkę. Po kilku minutach odświeżony wyszedłem i położyłem się na łóżku. Spojrzałem na Gregora, który przeglądał swojego bloga. Sam wyciągnąłem słuchawki, podłączyłem je do telefonu i usnąłem w rytmie wolnej muzyki.


Dzień konkursu.

  Od samego rana, wszyscy chodzą jak na szpilkach. Dzisiaj okaże się, kto najlepiej przepracował lato. Mam wielką ochotę na podium, ale wiem, że będzie ciężko. Dwa skoki, które mogą zadecydować o moim dalszym losie. Nie widzę problemu w skakaniu dla własnej przyjemności, schody zaczynają się dopiero wtedy, kiedy wiesz, że możesz wiele, a nic nie robisz w tym kierunku, aby polepszyć swoją sytuację. Nie myślałem za wiele w tym ważnym dniu. Próbowałem się wyciszyć, ale gdy w twoim pobliżu są osoby, które ci to uniemożliwiają, nic nie jest już pewne.
Tak więc ruszam w osamotnieniu na górę, na rozbieg. Gdy jestem już na miejscu, nadal słychać krzyki kibiców i chyba za to kocham ten sport. Możliwość uszczęśliwiania innych osób. Podzielania ich pasji. Słyszę głos komentatora, wywołujący moje imię i nazwisko. To już. Siadam powoli na belkę, poprawiam gogle i czekam na machnięcie chorągiewką od trenera. Mój umysł skupia się jedynie na trenerze. Powoli uciszają się krzyki kibiców, tętno powoli wzrasta. Adrenalina buzuje mi w żyłach. Dostaję sygnał, odpycham się od belki i sunę po rozbiegu. Odpycham się i czuję się, jak ptak. Wszystko wraca do normalności, kiedy opadam na śnieg. Słyszę pisk z każdej strony. Wydaję mi się, że dobrze skoczyłem. Niedługo koło mojego nazwiska pojawia się cyferka 1, która mnie bardzo uszczęśliwia. Ściągam narty i udaję się na miejsce lidera. Po kilkunastu skokach nadal jestem pierwszy.
Tak więc kończę pierwszą serię na 3 miejscu. Jestem niewyobrażalnie szczęśliwy. Ale na gratulację i radość będzie czas, dopiero po drugiej serii.
Kończę konkurs na 1 miejscu, wyprzedzając drugiego Petera Prevca. Czuję się, jakbym wygrał w totka. Po tylu przykrych wydarzeniach, udało mi się powrócić, powrócić w wielkim stylu. Koło mnie po chwili zjawiają się wszyscy koledzy z kadry, a z nimi ona. Wszyscy klepią mnie po plecach i gratulują, a na końcu ona wychrypuje ciche gratulacje i odchodzi. Nic nie mówię, bo chcę trwać jak najdłużej w tej magicznej chwili

23.11.2015 Innsbruck, Austria 

                                                 ( Vicky )
Wyciągnęłam ostatnią walizkę z samochodu i udałam się w stronę domu. Po drodze zajrzałam do skrzynki, aby sprawdzić pocztę. Z pośród wielu ulotek i kopert, jeden list zwrócił moją uwagę. Był z sądu. Zdziwiłam się, więc, jak najszybciej udałam się w stronę drzwi. Otworzyłam je i weszłam do mieszkania, walizki rzuciłam w kąt, a sama udałam się w stronę salonu, gdzie usiadłam na kanapie i pomału zabrałam się za rozpakowanie listu. Pierwsze słowa, które przeczytałam wbiły mnie w sofę, niczym wielki głaz. Było to wezwanie do sądu, w sprawie odebrania mi całkowitych praw rodzicielskich do Leona. Nie spodziewałam się tego po Stefanie. Wiedziałam, że początek naprawienia relacji będzie trudny, ale nie brałam pod uwagę takiego ruchu z jego strony. Zabrałam kluczyki ze stołu, a list włożyłam do bocznej kieszeni. Zamknęłam dom i udałam się w stronę samochodu, gdzie po chwili go zapaliłam i udałam się w stronę mieszkania Krafta.
Po dziesięciu minutach stałam pod drzwiami jego starego mieszkania. Bałam się teraz tej konfrontacji, ale chciałam to z nim wyjaśnić. Zadzwoniłam dzwonkiem, raz, drugi. Cisza. Już miałam odchodzić, kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła jego mama.
- Vicktoria, myślałam że już nie przyjedziesz.
- Jest Stefan?- zapytałam nieśmiało.
- Jest z Leonem w szpitalu. Dzisiaj go wypisują i po niego pojechał. Wchodź do domu.- ustąpiła mi miejsce w drzwiach, abym mogła wejść. 
- Nie ja może poczekam tutaj.
- Oj nie wstydź się, wchodź.- nie wiedziałam, dlaczego była dla mnie taka życzliwa. Pokiwałam tylko głową i udałam się za nią. - Może się czego napijesz?
- Nie dziękuję, ja tylko chcę coś wyjaśnić.- uśmiechnęłam się i usiadłam przy stole. Po chwili drzwi ponownie się otworzyły, a w nich stanął Stefan z nosidełkiem.
- Mamo, kto przyjechał?- usłyszałam jego krzyk z korytarza i śmiech chłopca.
- To ja was zostawię, a z Leonem pójdę do pokoju go uspać. 
- Kupiłem wszystko, o co mnie prosiłaś, a tu masz resztę pieniędzy.- położył na stole i chyba mnie nawet nie zauważył. Cicho kaszlnęłam i wtedy zwrócił na mnie swój wzrok. 
- Co ty tu robisz?- zapytał z lekkim zdenerwowaniem.
- Chciałam się zapytać, co to ma być?- wyciągnęłam z kieszeni list.
- Coś co powinienem zrobić dawno.- po chwili dodaje.- Nie widzisz, że kłótnia już nie ma tu najmniejszego sensu?- zapytał mierząc mnie wzrokiem.
- Nie rozumiesz, że ja chcę to wszystko naprawić?
- Tu już nie ma czego naprawiać Vicktoria!- rzucił ze złością, trzymane wcześniej kluczki do auta.
- Dlaczego, nie pozwalasz abym mogła z nim nawiązać jakiś kontakt?
- A gdzie byłaś wtedy, kiedy najbardziej cie potrzebowaliśmy ? No powiedz mi, gdzie byłaś?- podszedł do mnie na małą odległość. Dzieliło nas może z metr.
- Phillip miał depresję.
- No i mamy winowajcę! Wolałaś zająć się nim niż małym. Ty zawsze nie jesteś niczemu winna, szukasz winnych wokół siebie.
- Stefan to nie tak.- próbowałam się bronić.
- A jak?- krzyknął.
- Nie zauważyłeś, że nie było go w ostatnim konkursie? Ni pozbierał się po ostatnich wydarzeniach. Po tym, jak powiedziałam, że chcę od niego odejść, chciał popełnić samobójstwo.
- Pasujecie do siebie nie sądzisz? Ty desperatka, a on samobójca. Po prostu fajną parę tworzyliście, tworzycie, czy będzie tworzyć. Nie mnie to już oceniać. A teraz jeśli mogłabyś to wyjdź i nie przyjeżdżaj. Nie pisz, nie dzwoń. Nie wierzę, że wróciłaś. Było dobrze bez ciebie!- w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Pokiwałam przecząco głową i ostatni raz na niego spojrzałam - Oj proszę cię. Nie niszcz tego co stworzyłem przez ostatni rok. Jeśli naprawdę ci na nas zależy, to odejdź. Odejdź i nie wracaj.
Wyszłam z mieszkania i gdy już byłam w samochodzie, dałam upust moim łzom. Nie wiedziałam, że ta rozmowa będzie tak trudna. Przetarłam załzawione oczy, odpaliłam silnik w samochodzie i odjechałam z nieznanym mi kierunku. Zostałam sama. Jak zwykle. Ale ja się nie poddam. Za dużo na to pracowałam, aby teraz to wszystko zburzyć.






Witam! Przebywam z nowym rozdziałem, mam nadzieję, że przypadnie Wam od do gustu. Mi jako tako, się podoba. 
Jednak tego błędu nie zauważyłyście, ale w tym rozdziale na pewno już zauważycie. Chodzi mi o konkurs. Pierwszy jest drużynowy, a ja dałam tylko indywidualny, no ale to nic. Dziękuję za każdy dodany komentarz. Nawet nie wiecie, jak one podnoszą na duchu. Chciałabym prosić, aby każdy kto przeczyta ten rozdział, zostawił po sobie przynajmniej jakiś znak. Może być kropka, buźka. Będę wiedziała kto czyta te marne moje wypociny :)
To do następnego ;)



niedziela, 4 października 2015

1. Bezsilność...








                                              ( Vicky )
Minął rok. Minęły te nie przespane noce, podczas których z moich oczu wypływały hektolitry łez. Minęły czarne dni, dziwne spojrzenia, ale nie minęło uczucie wstydu, winy. Dlaczego, aby zrozumieć jaki błąd popełniłam, musiało dojść do tragedii.
Zaczynam od nowa. Udaję silną, lecz każda drobnostka potrafi mnie złamać. Zamykam wszystkie drogi prowadzące do mnie, tak aby nikt nie mógł do mnie dotrzeć, a wtedy? A wtedy wyciągam z pobliskiej szafki małe żyletki i daje ukojenie mojej podświadomości. Po wszystkim idę pod prysznic z nadzieją, że zmyję z siebie poczucie bezradności i winy. Na koniec obiecuję sobie, że to się więcej nie powtórzy. Lecz na cóż mi to, jeżeli samą swoją postawą doprowadzasz mnie do łez, a zarazem chcę wbić się zachłannie w twoje usta i marzę, aby ta chwila trwała wiecznie?
Pozwól mi w końcu być szczęśliwa. Pozwól mi spojrzeć chociaż raz, na mojego syna.


                                      ( Stefan )
Mały kolejną noc nie mógł spać. To wszystko zaczyna mnie przerastać. Leon potrzebuje matki, każdy to powtarza, ale ja nie mogę nikogo na nowo pokochać. Jest Marisa, ale ona nie jest nią. To dziwne, chcę ją nienawidzić, ale jest między nami cienka nić, która ciągnie mnie do niej. Nie wiem jak mam dalej żyć. Każdy mi pomaga, na swój sposób. Dzięki najbliższym mogłem wrócić do skoków, to jest moja odskocznia od tego świata. Wciąż mogę robić to co kocham, lecz trudno mi zostawiać Leona pod opieką rodziców lub przyjaciół i obarczać ich opieką nad nim. To jest mój obowiązek, a nie ich. Próbuję wszystko ze sobą połączyć. Nawet zrezygnowałem z częstszych zgrupowań, aby być jak najbliżej przy synku. Bo co to jest za ojciec, który jest w domu tylko kilkadziesiąt dni w roku?
Aktualnie trwa sezon. Jesteśmy w drodze do Klingenthal. Pojutrze odbędzie się pierwszy konkurs otwierający Puchar Świata w skokach narciarskich. Czy się stresuję? Chciałbym wygrać, po prawie dwóch latach wracam. Wracam ze zdwojoną siłą. Z nową energią, zadziornością, chęcią bycia najlepszym.
Od ostatniego konkursu nic się tutaj nie zmieniło. Wszystko tam samo wygląda, ma to samo miejsce. Nawet w przydzielonym dla naszej kadry domku, nadal przyklejona jest guma Michaela. Michael. Na każde wspomnienie o nim, robi mi się słabo... Zniszczył wszystko, nad czym dużo pracowałem. Na razie znajduje się w więzieniu i nie zapowiada, żeby z niego szybko wyszedł, razem ze swoim kolegą Richardem. Się dobrali...
- Może królewna, by się w końcu obudziła?- zapytał z uśmiechem trener. On jako jedyny nie wiedział o zaistniałej sytuacji. Albo udawał głupiego, albo na prawdę nie wiedział.
- Może się biedak zakochał!- trzepnąłem Gregora po głowie.
- Po kolacji zebranie w sali konferencyjnej. Obecność obowiązkowa! Zrozumiano?
- Tak jest tatusiu!- zasalutował Poppi
Trener wyszedł zamykając za sobą szczelnie drzwi, a wszyscy zabrali się za przebieranie. Po wszystkim zabraliśmy narty i wyjechaliśmy wyciągiem na górę skoczni i zaczęliśmy oddawać pierwsze skoki.

Po treningu chodziłem cały czas poddenerwowany. Doszły do mnie słuchy, że trener postanowił po raz kolejny zmienić fizjoterapeutę. Podobno miała to być młoda dziewczyna, którą Heinz bardzo dobrze zna.
Usiadłem przy stoliku, między Gregorem, a Thomasem i zabrałem się za jedzenie kanapek, które popijałem skokiem. Po krótkiej wymianie zdań i skończeniu kolacji, trener poprosił nas do sali, gdzie stała niska, szczupła dziewczyna, o blond włosach. W duchu poprosiłem
,, Tylko nie ona''



                                               ( Vicky )
Mówią, że po każdej porażce trzeba się podnieść i uwierzyć w siebie. Bardzo bym chciała, aby tak było, ale chcieć nie znaczy móc.
Zdziwiła mnie propozycja Kuttina. Myśłałam, że po tym wszystkim mnie znienawidzi, a tu wyciągnął pomocną dłoń. Pomyślałam, że może by się udało spróbować. Zbliżyłabym się do Stefan. Jednak wiedziałam, że jak mnie zobaczy wyjdzie i trzaśnie drzwiami, lecz takiej reakcji się nie spodziewałam... A do tego Phillip. Po raz kolejny narobiłam mu nadziei i  go porzuciłam bez słowa.
Przekręciłam klucze w drzwiach i weszłam do pokoju, kładąc torbę przy drzwiach. Wzięłam głęboki oddech, za chwilę miałam się spotkać z chłopakami. Nie wiedziałam, jak zareagują. Próbowałam nie myśleć, co za chwilę się wydarzy. Popatrzyłam na widok z okna i momentalnie moje myśli się uspokoiły. Wzięłam butelkę wody, najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam z pokoju zamykając go na dwa spusty. Zeszłam po schodach i zaraz znalazłam się w sali konferencyjnej. Czas mijał nie ubłagalnie szybko. Zegarek wskazywał chwilę wcześniej 19:30, teraz 20.00. Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanął Heinz.
- Gotowa?- zapytał, a ja nerwowo przytaknęłam głową. Po krótkiej chwili drzwi ponownie się otworzyli, a ja odwróciłam się do nich tyłem. Mimo, że ich nie widziałam, czułam ich wzrok na sobie. Powolnie się odwróciłam, a ich buzie otworzyły się ze zdziwienia, a oczy mało co nie wyskoczyły z oczodołów. Nadal miał te same brązowe włosy, przenikliwe spojrzenie. Jednak, jak mnie zobaczył stanął w osłupieniu. Jak pozostali. Jedyny przytomny z nich wszystkich Morgenstern, podszedł i z całej siły mnie przytulił:
- Witamy na pokładzie pani Kraus!
- Więc już wiecie kto będzie was masował i udzielał rad przez najbliższe miesiące. Chyba nikogo nie zdziwił fakt, że wybrałem akurat ją. Zna was chyba lepiej niż ja sam.- uśmiechnął się i popatrzył w moją stronę, na co ja jedynie przytaknęłam i popatrzyłam w stronę Stefana, który kręcił nerwowo głową, śmiejąc się. Później wzrok przeniosłam na Gregora, który wymownie na mnie spojrzał. Ta pieprzona, męska solidarność.
- Jeśli będziecie mięli problemy, proszę się do niej zgłaszać. Na dzisiaj, to chyba tyle. Jakieś pytania?- popatrzył się na każdego.
- A co jeśli nie będę chciał, aby mnie dotykała? Zbytnio jej nie ufam. - nie zaszczycił mnie spojrzeniem, tylko zdenerwowany zapytał.
- Jeśli nie chcesz, aby ona była twoim fizjoterapeutą to będziesz miał kontuzje. Decyzja podjęta, więc nie ma odwrotu.
Stefan, chciał coś powiedzieć, jednak Gregor cicho powiedział, że kłótnia nie ma sensu, bo nic nie wskóra. Wyszedł z sali trzaskając drzwi, a ja wpatrywałam się w punkt, gdzie chwilę wcześniej stał.
- Dziękuję za rozmowę, możecie się rozejść!- powiedział zabierając teczkę trener. Wszyscy wyszli zostałam tylko ja i on.
- Nie wiem, czy to był dobry pomysł Heinz.
- Vicky, wy wszyscy macie mnie za starego zgreda, który o niczym nie wie, co się dzieje w jego kadrze. Myślisz, że dlaczego cię poprosiłem o to, żebyś wróciła. Małymi kroczkami dojdziemy do miejsca, w którym każdy będzie szczęśliwy. A teraz zmykaj i przygotuj się na jutrzejszy dzień.- uśmiechnęłam się i wyszłam z sali i zmierzałam w stronę schodów, gdy usłyszałam czyjąś kłótnię w schowku na szczotki?:
- Mógłbyś się w końcu uspokoić?
- A ty jakbyś się zachował na moim miejscu? Jaka matka zostawia swoje dziecko?! No powiedz mi? Która życzy mu śmierci?
- Stefan, ona żyła świadomością, że jej dziecko uznane za zmarłe, jednak żyło. To dla niej było za dużo. - Gregor próbował mnie chyba bronić
- A dla mnie nie? Wy tylko mówicie, że ona przeżyła niemiłe wydarzenie, a ja?
Nie dość, że zmagałem się z nowotworem, później żyłem świadomością, że moje dziecko nie żyje, a na na koniec musiałem zaopiekować się moim synem, który uważany był za zmarłego. Byłem dla niego nie tylko ojcem, ale także matką, bo jego własna matka nie chciała go znać! I co dalej myślisz, że tylko ona była i jest w tym wszystkim najbardziej pokrzywdzona?!- krzyknął, ale nie usłyszałam nic od Gregora- Wiedziałem!
Zobaczyłam, jak drzwi otwierają się z impetem, a z nich wybiega Stefan, patrzy na mnie nerwowym wzrokiem i wypowiada jedno zdanie, które działa na mnie jak uderzenie w oba policzki:
- Nigdy nie pozwolę ci się do niego zbliżyć! - wymija mnie i udaję się w stronę schodów. Zaraz pojawia się Gregor, który chce do mnie podejść. Jednak ja kręcę głową, a do moich oczu zaczynają napływać łzy. Wymijam go i udaję się biegiem do pokoju, gdzie zamykam się na cztery spusty i bezwładnie opadam na łóżko i daję upust swoim łzom.


No to pierwszy rozdział za nami. Jestem z niego troszeczkę niezadowolona. Popełniłam duży błąd, mam nadzieję, że go nie zauważycie, ale powątpiewam w to. Nie chcę przez to psuć całego rozdziału i zaczynać od początku.
Dziękuję, za tak dużą frekwencję pod prologiem. Nie spodziewałam się, że komuś się on spodoba.
Dziękuję za każdy komentarz pozostawiony pod nim.
Do następnego :)

niedziela, 20 września 2015

Prolog - cz.2



                                                                                    ,, Między prawdą, a kłamstem
                                                                                           jest klucz do odpowiedzi...''




                                                 ( Stefan )
Minął rok, 365 dni, 8 760 godzin, 525 600 minut i 31 536 000 sekund od tego feralnego i zarazem szczęśliwego dnia. Dlaczego feralny, a dlaczego szczęśliwy? Bo zostawiłaś mnie, samego ze swoimi problemami, a zarazem zyskałem małą osóbkę, którą teraz kocham nad życie, a ty? A ty kiedy wyjechałaś, zmieniłaś się. Próbowałem nawiązać z tobą kontakt, lecz każda próba okazywała się porażką. Gdy w końcu nie mogłem wytrzymać, przyjechałem do ciebie, ale to co tam usłyszałem i zobaczyłem, przerosło moje wyobrażenia. A było to tak...

    Młody chłopak, niewysokiego wzrostu, o brązowej czuprynie zaparkował czerwone audi pod jednym z niemieckich osiedli. Z tyłu od strony pasażera wyciągnął dziecięce nosidełko, a w nim leżał śpiący, mały chłopczyk o imieniu Leon. Pomału, bez szelestu wszedł z nim na posesje państwa Kraus. Zadzwonił dzwonkiem, raz, drugi, trzeci w końcu w drzwiach stanęła szczupła blondynka, na której tak mu zależało. Wyszeptał tylko ciche:
- Mogę?- przytaknęła głową i przepuściła go w drzwiach.
Bez żadnego zbędnego słowa, szli w milczeniu, aż w końcu znaleźli się w salonie. Blondynka cały czas była wpatrzona w telewizor, który transmitował kolejny serial. Chłopak usiadł w fotelu, na przeciwko niej. Widząc, że nic nie zdziała, aby nakłonić ją do rozmowy, wyłączył telewizor i zaczął mówić:
- Vicky to może się wydawać nierealne, ale to jest nasz syn. Popatrz na niego. Ma twoje rysy twarzy, jesteście, jak dwie krople wody.- próbował się do niej zbliżyć, jednak dziewczyna gwałtownie wstała i powiedziała:
- To nie jest moje dziecko! Moje maleństwo zginęło kilka miesięcy temu. Jego nie ma i nie będzie!
- Vicky popatrz na niego. Ja wiem, że jest ci trudno w to uwierzyć, ale mi też było. To jest nasz synek.- wyciągnął Leona z nosidełka i zbliżył się do dziewczyny. Jednak ona za każdym jego kolejnym krokiem, oddala się.
- Zabierz go ode mnie! - chłopak nie chciał dać za wygraną i coraz śmielej zaczął do niej podchodzić.
- Popatrz na niego, popatrz mi w oczy i powiedz, czy to nie jest nasz syn?- dziewczyna lekko się zachwiała i spojrzała w jego oczy i z determinacją stwierdziła:
- Mój syn umarł. To jest tylko czyjeś podrzucone dziecko!- wtedy serce chłopaka przestało na moment bić. Jego jedyna nadzieja, że jednak się uda, że będzie, jak dawniej wszystko zmieni, umarła. Zrezygnowany spuścił głowę. Wyprostował ją dopiero po chwili, kiedy usłyszał mu tak znajomy głos.
- Cześć kochanie!
- Mógłbyś w końcu opuścić mój dom?- zapytała po chwili blondynka, a on zrezygnowany opuścił mieszkanie. W progu minął tylko uśmiechniętego od ucha, do ucha Philipa Sjoenna.


 No to chyba zaczynamy. Blog, pt. You're my end and my beginning Even when I lose I'm winning, wraca do życia. 
Chciałabym Wam z całego serduszka podziękować, bo gdy zakończyłam tu 1 część, było ponad 11 tyś wyświetleń, a teraz jest ponad 15 tyś. Nie wiem, jak mam Wam za to dziękować.
Zarazem chcę Was przeprosić, że tak późno dodaję prolog, ale sprawy po obozie lekkoatletycznym, lekko się skomplikowały, do tego rok szkolny, wybory SU, trzecia gimnazjum. To wszystko, a zarazem nic zatrzymało mnie na moment i nie mogłam nic napisać, skleić, chociaż mam w zanadrzu napisane 2 rozdziały. Nie będę przedłużać. Widzimy się za 2 tygodnie, jak zawsze! <3

niedziela, 24 maja 2015

Epilog



                                                                       Mówią, że czas leczy rany, ale to nie oznacza,                                                                                                            że znika przyczyna smutku. 
                                                        A u mnie rana jest codziennie świeższa.
                                                                    - Cassandra Clare



 W Barcelonie spędziliśmy cudowne chwile, ale czy potrafiłam zapomnieć o bólu? Na każdym kroku był on widoczny. To coś zżerało mnie od środka. Pod pretekstem zatrucia szybciej wróciliśmy do Austrii, ale ja wiedziałam, że na tym się nie skończy. Nie rozpakowywałam walizek, bo miałam następny cel podróży. Ale następna wyprawa, miała być tą ostatnia i samotną. Nie chcę udawać kogoś kim nie jestem. Nie potrafię. Nie potrafię spojrzeć w lustro, zobaczyć tam osobę, którą każdy chce postrzegać tak, jak dawniej, ale ja nie potrafię. Nie chcę. Mówią stało się, trzeba żyć dalej, ale ja nie umiem. Nie mam sił. Kolejny raz wybieram ucieczkę. Ucieczkę od problemu, choć i tak dopadnie mnie on wcześniej niż zdążę uciec.
Ostatni raz obeszłam tak znany mi pokój, zastanawiając się, czy słusznie robię. Ostatni raz spojrzałam na zdjęcia, na których razem byliśmy szczęśliwi, na łóżko, z którym miałam tyle wspomnień. Powoli podniosłam walizki stojące przy drzwiach, popchnęłam drewniane drzwi i ruszyłam przed siebie. Zeszłam po schodach, gdzie ujrzałam gotującego obiad Stefana. Odłożyłam walizki na bok, a wtedy na mnie popatrzył:
- Co ty robisz?- zapytał ze smutkiem.
- Stefan, ja tak nie potrafię. Nie mogę żyć, czuję się zamknięta.- powoli sciągnęłam pierścionek i położyłam go na blacie.- Kocham cię, ale wybacz mi.
Odłożył łyżkę na blat i podszedł do mnie, ale dzieliło nas kilka metrów:
- Nie zostawiaj mnie. Proszę.- popatrzył w moje oczy, a we mnie coś pękło. Złamało się na pół. Zaczęłam płakać.
- Tak będzie lepiej. Nie chcę udawać kogoś kim nie jestem. Zrozum mnie.
- Myślisz, że ja za nim nie tęsknie?!- zdenerwował się, zaczął krzyczeć. Nie lubiłam go w takim wydaniu.
- Ty nic nie rozumiesz.- próbowałam do niego podejść, jednak cofnął się o kilka kroków.
- Jeśli tak bardzo chcesz jechać, to jedź. A mnie tu zostaw. Każdego dnia będzie umierała część mnie, bo tylko ty mi zostałaś. Codziennie będę otwierał drzwi z nadzieję, że to ty, że jednak się namyśliłaś. Ale z każdą następną chwilą będę sobie uświadamiał, że nie wrócisz. A wtedy podniosę się, a wiesz dlaczego?- popatrzył w moje oczy, a ja przecząco pokiwałam głowę.- Bo mam dla kogo żyć!
- Stefan proszę cię, daj mi odejść.- po moich policzkach z dużą szybkością zaczęły spływać łzy.
- Czy ci tak bardzo źle ze mną ?
- To nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. Chcę, żebyś był szczęśliwy, a przy moim boku nigdy nie będziesz.- odparłam cichutko wpatrując się w jego brązowe oczy.
- Wrócisz kiedyś?- zapytał z nadzieją.
- Kiedyś, kiedyś na pewno.- podniosłam walizki z podłogi i udałam się w stronę drzwi. Gdy stałam już w progu drzwi odwróciłam się w jego stronę i powiedziałam pół szeptem - Kocham cię.
Odwróciłam się i wyszłam. Poczułam, jak z mojego serduszka schodzi wielki kamień. Otworzyłam bagażnik swojego samochodu, włożyłam do niego torby i usiadłam za kierownicą. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam przed siebie. W nieznane.


                                                  ( Stefan )
Nie wierzę, nie mogę nadal w to uwierzyć. Zostawiła mnie. Zostawiła samego sobie. Na pastwę losu. Po tylu szczęśliwych chwilach zostawiła mnie. Potraktowała mnie, jak zwykłego gówniarza bez uczuć. Pobawiła się i zostawiła. Gdy udało mi się posklejać po tym wszystkim, ona na nowo rozbiła mnie na drobne kawałeczki.
Wybrałem w telefonie numer Marinusa i nawiązałem połączenie. Po kilku sygnałach odezwała się poczta głosowa, a ja oparłem się o zimną ścianę i po raz kolejny dzwoniłem do chłopaka. Odpowiadała mi jedynie sekretarka. Ze łzami w oczach zsunąłem się po ścianie. Wpatrywałem się w drzwi, przez które wcześniej wyszła. Miałem cichą nadzieję, że to głupi sen, że zaraz się wybudzę. Będzie, jak dawniej, ale nic się nie wydarzyło. Po raz ostatni zadzwoniłem, lecz tak jak wcześniej usłyszałem damski głos.
Poddałem się. Kiedyś się odezwie. Kiedyś na pewno.
Wstałem i otrzepałem swoje spodnie i podszedł do blatu, gdzie leżał pierścionek, który zostawiła.Wziąłem go do rąk i z całej siły rzuciłem przed siebie. W przepływie złości zacząłem rzucić wszystkim, co trafiło w moje ręce. Po raz kolejny z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Wybiegłem na dwór i opadłem na werandę wpatrując się w samochody, które jeździły po ulicy. Wstałem i ruszyłem przed siebie. Była zima, a ja szedłem w samym swetrze nie zważając na dziwne spojrzenia przechodniów. Udałem się w dobrze znane mi miejsce. Po kilku minutach byłem już na samej górze. Siedziałem na belce i spojrzałem w jeden punkt przed siebie. Momentalnie usłyszałem ten gwar, który kibice robili przed każdym moim skokiem. Powiew flag, które czyniły, że byłem dumny ze swojego pochodzenia. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i zaśmiałem się z samego siebie. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Gregora, aby po mnie przyjechał. Mróz dawał mi się we znaki i zacząłem żałować, że nie wziąłem ze sobą przynajmniej czapki i szalika. Był środek zimy, a ja ubrany byłem w jeansy i cieplejszy sweter. Zszedłem z belki i udałem się na wskazane miejsce, gdzie umówiłem się z Gregorem. Gdy byłem już na dole, on stał oparty o samochód. Nic nie mówił, jedynie do mnie podszedł i objął ramieniem po przyjacielsku.
- Zostawiła mnie!- momentalnie upadłem na ubity śnieg.
- Stefan wstawaj i tak jesteś już zziębnięty.
- Powiedz mi, co jest ze mną nie tak?!
- Kiedyś musiało to nastąpić. Każdy wiedział, że nie radzi sobie, ale od nikogo nie chciała pomocy. To był tylko zbieg czasu, aż odejdzie. Powinieneś pozwolić jej odejść. Przeżyła nie wyobrażalną stratę...- przerwałem mu.
- Wy tylko myślicie o niej! Bo tylko ona straciła najważniejsza osobę w swoim życiu, a mnie nic nie przytrafiło się strasznego, tak?! Najpierw choroba, później strata dziecka! Mi nikt nie powiedział, że będzie dobrze, że trzeba żyć!- krzyczałem na Gregora.
- Myśleliśmy, że jakoś się trzymasz. Nie wiedzieliśmy, że jest ci tak ciężko.
- Mógłbyś mnie zawieźć do domu?- zapytałem, a on jedynie przytaknął głową.
Jechaliśmy w ciszy. Nikt się nie odzywał i mi ten układ odpowiadał. Po chwili byliśmy już pod moim domem, lecz coś przykuło moją uwagę, może nie coś, tylko ktoś.
Na podjeździe stało czerwone audi, a w drzwiach stało młode małżeństwo, trzymające coś w rękach. Wysiadłem z samochodu i udałem się w ich stronę:
- Przepraszam, państwo kogoś szukają?- zapytałem, odwrócili się, a moim oczom ukazało się małe dziecko.
- Nazywam się Marco, a to moja żona Anette. Chcielibyśmy porozmawiać, jeśli można.- zapytał się wysoki brunet, a ja przytaknąłem i zaprosiłem ich do środka.
- Niech się państwo rozgoszczą. Kawy, herbaty?- podrapałem się po karku.
- My tylko na chwilę, niech sobie pan nie robi kłopotu.
- No dobrze, to w jakiej sprawie państwo do mnie przyjechali.- zapytałem, nie miałem zbytniej ochoty na rozmowy.
- W szpitalu doszło do straszliwej pomyłki. Okazało się, że to nie jest nasze dziecko, a pani Vicktorii Kraus i pana. Zawiadomiliśmy odpowiednie służby, aby zajęły się sprawą. Chcielibyśmy oddać państwu dziecko.- myślałem, że żartują. Jednak ich miny były poważne. Popatrzyłem na Gregora, który stał wpatrzony w małego. Miał oczy po mnie, a blond włoski po niej.
- Ale państwo mówią poważnie?- zapytałem.
- Zrobiliśmy testy dna i wykazały, że nic nas z tym maleństwem nie łączy. Niestety to moje dziecko umarło w czasie porodu, nie Vicktorii. - nie wiedziałem, czy mam zacząć skakać ze szczęścia, czy płakać. Z jednak strony cieszyłem się z takiego obrotu sprawy, jednak z drugiej było mi szkoda tego małżeństwa.
- Kiedy będę mógł go odebrać?
- Tu ma pan wszystkie potrzebne papiery, a dziecko mogę panu oddać teraz. Zaraz ma przyjechać tutaj prawnik, który zajmuje się tą sprawą. - dziewczyna podała mi zieloną teczkę i uśmiechnęła się.- Niestety musimy jechać. Wszystko panu przekazaliśmy. - podała mi nosidełko, widziałem, że było jej trudno.- Nazwaliśmy go Leon, ale jeśli chcecie możecie zmienić mu imię.
Do głowy wpadł mi świetny pomysł.
- Mam jedno pytanie, chrzciliście go?
- Mieliśmy zamiar w tą niedziele, a czemu pytasz? Przepraszam, że zwracam się na ty, ale taki mam już zwyczaj.
- Nic się nie dzieje.- uśmiechnąłem się - A nie chcielibyście zostać rodzicami chrzestnymi?
Popatrzyli się na siebie i przytaknęli głowami. Porozmawiałem z nimi chwilę i wyszli, ale mój spokój nie trwał długo. Po chwili przyjechał prawnik z kuratorem i przeprowadzili badania, porozmawiali także z Gregorem.
- Mam jeszcze jedno pytanie, a gdzie chwilowo znajduje się obecnie pani Vicktoria Kraus?- zapytał się jeden z nich, bodajże Lucas.
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Wie pan, że będziemy musieli ją o tym powiadomić?
- Niech państwo zostawią to mnie. Przepraszam, ale mógłbym się w końcu nacieszyć własnym synem?- zapytałem, a oni się uśmiechnęli i wyszli, dziękując za rozmowę. Po ich wyjściu, podszedł do mnie Gregor i klepnął po plecach:
- No tatuśku bierz się do roboty! Ja przywiozę wszystkie rzeczy, które nazbierały się w czasie ciąży.
- Gregor, a co jeśli ona nie będzie chciała go widzieć?- zapytałem z przerażeniem i wziąłem Leona na ręce, aby oprowadzić go po nowym domu.
- Nie myśl teraz o tym.
- Ona nie odbiera ode mnie telefonu, nawet Kraus nie zaszyci mnie napisaniem durnego sms'a.
- Jeśli nie będą chcieli się skontaktować, my ci pomożemy. W końcu jesteśmy jedną, wielką rodziną! Prawda?! A teraz lecę i zaraz przywożę Amelię z rzeczami.
- Gregor - zatrzymałem go w drzwiach - Dziękuję!
- Od czego ma się braci?!- uśmiechnął się i wyszedł zamykając za sobą drzwi, a ja w końcu zostałem sam na sam, ze swoim pierworodnym synem. Ciągle się we mnie wpatrywał, a ja próbowałem go na różny sposób rozśmieszyć. Po chwili mi się udało. Miał taki piękny uśmiech. Był kopią jej, z dodatkiem moich genów. Stanąłem z nim w oknie i zacząłem kołysać go do snu.
Jeszcze nie wiem, czy podołam ojcostwu. Nie wiem, czy Vicktoria zechce wrócić. Na pewno nie oddam jej Leona, jeśli chce niech mieszka z nami, ale nie pozwolę go wywieźć do Niemiec. Nigdy.







I na tym kończymy część pierwszą. Chyba takiego końca się nie spodziewaliście prawda? Wszystko, co chciałam napisać i ująć w słowa, napisałam. Wyszło krótko, ale nie chciałam tego dłużej ciągnąć.
Jak zapowiedziałam, muszę skończyć to opowiadanie wcześniej niż planowałam, ale wracam do niego już we wrześniu. Mam nadzieję, że miło będziecie wspominać tą historię, a zapowiadam, że to nie koniec wrażeń. Jeszcze dużo się wydarzy, ale o tym już nie długo.
Z całego serca chciałabym podziękować wszystkim wam, czytelniczkom, bo to dzięki wam pisałam dalej.
Za kilka dni napiszę podsumowujący post, a w nim podziękuję każdemu z osobna.
To do zobaczenia we wrześniu :* ( może troszkę wcześniej ;) )

czwartek, 14 maja 2015

17. ,,Hold fast hope...''


                                                            To możliwość spełnienia marzeń sprawia,
                                                                 że życie jest tak fascynujące.
                                                                  - Paulo Coelho




                                                       ( Vicky )
Kolejną noc, budzę się w tym obskurnym miejscu. Coraz bardziej zaczynam się bać o swoje dziecko. Odór pleśni, przyprawia mnie o częste zawroty głowy i wymioty. Na szczęście od kilku dni nie jestem przywiązana do tego cholernego, starego łóżka. Tylko nadzieja, że ktoś zaraz otworzy te drzwi i mnie uratuje, utrzymuje mnie przy życiu. Gdybym nie była w ciąży, już dawno bym skoczyła z okna, ale boję się. Boję się, że przez moją lekkomyślność mogę stracić swój największy skarb.
Codziennie przychodzi tu dwóch chłopaków, którzy przypominają mi, abym w końcu podjęła decyzję. Zwlekam z wyrażeniem swojej opinii. Może, gdy zacznę rodzić, to zawiozą mnie do szpitala? Wtedy będę miała jedyną szansę ucieczki.
Moja podświadomość podpowiada mi, że skądś znam te głosy. Są dla mnie znajome, gdzieś ich już słyszałam, ale gdzie? Rozmyślałam nad tym od dnia przybycia tutaj.
Nagle drzwi, otworzyły się z hukiem, a w nich stanął, Freitag?:
- Richi, jak dobrze, że jesteś. Oni chcieli odebrać mi dziecko...- wtedy poczułam żelazny uścisk na nadgarstku, który sparaliżował moje ciało.
- Nigdy nie mów do mnie Richi. Podjęłaś już decyzję?- osłupiałam.
- A więc, to ty?- nie dowierzałam. Stałam, wpatrując się w jego klatkę piersiową.
- Myślałem, że jesteś mądrzejsza i się wcześniej dowiesz, a jednak przeceniłem cię. - zaśmiał się.
- Dlaczego to zrobiłeś?- zapytałam, a po moim policzku spłynęła łza.
- Poprawiam, dlaczego to zrobiliśmy? Otóż jest kilka powodów. Mówiłem, że ze mną się nie zadziera.- zbliżył swoją głowę do mojej i szepnął mi do ucha, po czym pocałował mnie w szyję.
- Kto jeszcze ma z tym związek?- zapytałam zdenerwowana. Po chwili ciszy, za drzwi wyłoniła się głowa Michaela. Stanął przede mną. - Jesteś najlepszym przyjacielem Stefana.
- Byłem, to już przeszłość. Pamiętasz, jak mnie oschle potraktowałaś w hotelu? Coś za coś.- zaśmiał się ironicznie.
- Michaelu, skoro nasza koleżanka dowiedziała się prawdy, to chyba trzeba by było ja uciszyć.- przytaknął mu.
- Nie proszę, tylko nie moje dziecko.- złapałam się za brzuch i zaczęłam cofać się.
- Vicky, przecież wiesz, że stąd nie ma ucieczki.- zaśmieli się obaj.- Mam pewną propozycję. Masz pięć minut na ucieczkę. Po upłynięciu czasu zaczniemy cię gonić i wtedy cię zabijemy.
- Wy jesteście chorzy!- krzyknęłam.
- Nie chcę ci przypominać, ale stoper już ruszył!- wpatrywałam się w nich nie wierząc, co przed chwilą usłyszałam. Po chwili ruszyłam szybko, jak na moje możliwości i wybiegłam z rudery. Znajdowaliśmy się na jakimś pustkowi. Nawet jakbym dała radę uciec i tak by mnie znaleźli. Pobiegłam w stronę lasu. Kolce jażyn, gałęzie raniły moją skórę, jednak ja próbowałam nie zwracać na nie uwagi. Po chwili wybiegłam na polną drogę. Nie wiedziałam, gdzie się dokładnie znajduję. Po chwili do moich uszu, dobiegły donośne krzyki. Wiedziałam, że dalsza ucieczka nie ma sensu, ale moje nadzieje na uratowanie, ożywiły się, gdy zobaczyłam w oddali mały domek, na wzgórzu. Wiedziałam, że mogą mnie tam szukać. Pobiegłam w jego stronę. Zaświeciłam światło i wybiegłam z niego tak szybko, jak wpadłam. To może dać mi kilka sekund przewagi.
Miałam rację. Jednak to nie zmieniało postawy mojej sytuacji. Mój organizm pomału zaczynał przeciwstawiać się wysiłkowi, który mu zgotowałam. Na szczęście, po kilku minutach wybiegłam na jezdnię, gdzie pojawił się samochód. Wyskoczyłam mu na środek ulicy. O mało, a byłaby ze mnie miazga. Z oddali coraz bardziej dało się usłyszeć krzyki chłopaków. Bez zastanowienia wsiadłam do samochodu, a moim oczom ukazał się Gregor.
- Matko Vicky, wiesz, jak długo cię szukaliśmy?
- Gregor, jedź oni zaraz tu będą!- krzyknęłam.
- Kto?- zapytał, a przed nami w tej chwili ukazał się Richi z pistoletem. Usłyszałam tylko jeden, głuchy strzał i krzyk Gregora, który sparaliżował moje ciało. Czułam niemiłosierny ból, który przeszywał moje ciało. Poczułam, jak Gregor w końcu rusza swoim samochodem, po chwili straciłam kontakt z rzeczywistością.
Obudziły mnie jaskrawe promienie, które oświetlały moje ciało. Myślałam, że to już niebo, jednak po chwili usłyszałam głos lekarza:
- Pani Vicktorio, czy pani mnie słyszy? Proszę pokazać, jakiś znak. Niech zamruga oczami.- wpatrywałam się tępo w sufit. Swoją ręką, przejechałam po moim brzuchu, który był... płaski.
- Co z moim dzieckiem?!- gwałtownie wstałam, jednak po chwili tego pożałowałam.
- Niech się pani położy!- próbował mnie uspokoić.
- Gdzie jest moje maleństwo?!- po moim policzku zaczęły spływać łzy, jedna po drugiej.
- Niech teraz pani o tym nie myśli. Teraz zajmiemy się panią.
- Do cholery niech mi pan powie!- krzyknęłam.
- Niestety robiliśmy, wszystko co w naszej mocy, jednak ogromny wysiłek i kula po strzale, spowodowały uraz płodu. Myśleliśmy, że się uda, uratować panią i dziecko- mój świat w jednej chwili przestał istnieć. Moje życie nie miało już sensu. Przestałam się szamotać z lekarzem i powoli położyłam się na łóżku.
- Mógłby pan wyjść?- zapytałam wpatrując się w okno.
- Na korytarzu, czeka na panią młody chłopak. Wpuścić go?
- Tak.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Dlaczego ja? Najpierw ucieczka, choroba, porwanie, a teraz to. Co ja zrobiłam, takiego złego, że cały świat odwrócił się przeciwko mnie?
- Vicky, jak się czujesz?- zapytał Gregor siadając na krześle. Obdarzyłam go wzrokiem i cichutko odparłam.
- Czuje się, jakby ktoś rozerwał mnie na dwie części, jedną zostawił, a drugą spalił.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Na mnie i na Amelię.
- Stefan wie?- zapytałam.
- Czeka na korytarzu. Wpuścić go?- zapytał.
- Jakbyś mógł.- wstał i poszedł w kierunku drzwi, gdy miał już wychodzić, powiedziałam - Dziękuję.- uśmiechnął się i wyszedł. Teraz czekał mnie najgorszy moment w życiu. Nie wiedziałam, jak on na to zareaguje. Po chwili drzwi mojej sali, się otworzyły, a w progu pojawił się Stefan, który poruszał się na wózku. Widziałam jego niespokojny wyraz twarzy.
- Stefan, przepraszam.- nic nie odpowiedział, jedynie zbliżył się i ujął moją dłoń.- Gdybym nie była taka zarozumiała, nasze dziecko by żyło. Przepraszam.
- To nie twoja wina - po raz pierwszy spojrzał w moje oczy, miał łzy w nich tak jak ja - Nie cofniemy przyszłości. - wyrwałam jego dłoń z uścisku.
- Złapali ich?- zapytałam.
- Po kilku godzinach, ale są już na komendzie.- odpowiedział.- Nie mogę uwierzyć, że oni to na prawdę zrobili.
- Stefan to nie ma już sensu.- zaczęłam cichutko, po krótkiej przerwie, na jego twarzy malowało się zdziwienie.- Nic już nas nie łączy. Jesteś w końcu wolny.
- Wiem, że jest ci ciężko, ale ja także straciłem dziecko. Też nie mogę się z tym pogodzić, ale może to jest jakiś znak, że...- przerwałam mu.
- Że nie jesteśmy sobie pisani.
- Vicki, ta strata nie zmieniła mojej postawy wobec ciebie. Wciąż cie kocham i chcę z tobą być.
- Ciągnięcie tego, nie ma sensu.
- Vicky, nie zostawię cię teraz samej.- przygarnął mnie do siebie i przytulił.- Mój organizm zaczął się regenerować, zaczął walczyć. Gdy teraz się rozejdziemy, moje życie nie będzie miało przyszłości.
- Przepraszam.- pocałował mnie w czoło i delikatnie położył.
- Muszę już iść. Zaraz mam badania. Gdybyś czegoś potrzebowała, zadzwoń do Gregora.- już naciskał klamkę, kiedy powiedziałam.
- Kocham cię.- myślałam, że nie usłyszy, mojego szeptu, jednak odwrócił się i się uśmiechnął. Po chwili odszedł jadąc na wózku.
Resztę dnia spędziłam na rozmyślaniu. To jest tylko cholerny sen, z którego się zaraz obudzę i będzie jak dawniej. Będę szczęśliwa. Lecz z każdą upływającą minutą wiedziałam, że to jest ten sam dzień, ta sama godzina. Tylko ja nie mogę się z tym wszystkim pogodzić. Do tego trapiące uczucie, że może jednak udało się uratować moje maleństwo, a to co lekarze mówią, to tylko pomyłka.
Usiadłam po turecku chowając głowę w dłoniach. Sama sobie z tym wszystkim nie poradzę.

2 tygodnie później

 Czy coś się zmieniło od tamtej pory? Chyba nic, z wyjątkiem tego, że jestem w domu. Mój organizm zregenerował się, ale psychicznie nie daję już rady. Próbuje udawać przed innymi, że wszystko jest dobrze. Ciągła monotonność mnie dobija. Każdego dnia, umiera część mnie. Po tajemnie udaję się na spotkania z psychologiem. To dziwne, że zaufałam obcemu mężczyźnie, a nie moim najbliższym.
Aktualnie mieszkam u Stefana, jednak nie mogę go na nowo pokochać. Tak dobrze, przeczytaliście leki zaczęły działać, nie potrzebne są chemioterapie, ani opieka lekarza. Oczywiście, co kilka dni jeździ na badaniach, a ja? A ja wtedy siedzę sama w domu i płaczę do poduszki. Nie mogę znieść świadomości, że moja lekkomyślność wywróciła mi życie do góry nogami. Nie mogę ponownie zaufać bliskim. Nie mogę na nowo pokochać Stefana, Widzę, jak się wszyscy starają, jednak nie mogą wiedzieć jak się czuję. Nigdy nie dostali takiego kopa od życia. Ich słowa, że wszystko będzie dobrze, nie poddawaj się, pomału mnie irytują. Nic nie jest i nie będzie dobrze!
Nigdy nie będzie tak, jak dawniej!
Nigdy nie powtórzą się te szczęśliwe dni!
Nigdy nie będę mogła zapomnieć.
Nie zaufam nikomu.
Będę umierać powoli.
Powoli.
Aż ostatni raz wezmę wdech i ze spokojem będę mogła odejść...
- Kochanie już jestem!- z rozmyśleń wyrwał mnie głos Stefana, który jak co tydzień wracał z badań. Odwróciłam się do niego i cichutko powiedziałam:
- Witaj.- pocałował mnie w czoło i przysiadł się koło mnie. Otulił mnie swoimi silnymi ramionami i zaczął śpiewać piosenkę.
- Moja mama zaprasza nas na obiad. Jeśli czujesz się na siłach to...
- Z miłą chęcią.- w cale nie chciało mi się wychodzić z domu. Tylko tu czułam się bezpieczna, bałam się, że to wszystko wróci. Wrócą koszmary, które śnią mi się co noc. Ich twarze w drwiącym uśmiechu, trzymające moje śpiące dziecko.
- Jeśli nie chcesz, to nie musisz.- odparł spoglądając w moją stronę. Jego oczy były przepełnione miłością, ale i smutkiem.
- W końcu trzeba wyjść. To ja idę się zbierać.- próbowałam się uśmiechnąć i wstałam podążając do naszej sypialni. Stanęłam przed starannie wyrzeźbioną w drewnie w szafie i zaczęłam przeglądać ciuchy. Przeważały same dresy, bo tylko je ubierałam.Po kilku próbach znalezienia, czegoś co będę mogła nałożyć, do pokoju wszedł Stefan i przyniósł ze sobą średniej wielkości pudełko.
- To miało być na szczególną okazję.- popatrzył w podłogę - Ale teraz też jest szczególna. Proszę otwórz.- położył pudełko na łóżku i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie z natłokiem myśli. Pomalutku zaczęłam rozwiązywać wstążki, aż w końcu nadszedł czas, aby podnieść górę. Moim oczom ukazała się piękna, beżowa, koronkowa sukienka. Wyciągnąłem ją delikatnie z pudełka i przyłożyłam sobie ją do ciała. Wyglądała pięknie. Bez zastanowienia ubrałam ją, a do tego dobrałam czarne botki. Na wierzch nałożyłam kurtkę, szyję opatuliłam szczelnie szalikiem, a na głowę nałożyłam czapkę. Cichutko zeszłam na dół, gdzie siedział już gotowy Stefan.
- Pięknie wyglądasz.- uśmiechnął się.
- Idziemy?- zgarnął kluczyki z blatu i udaliśmy się w kierunku drzwi.
Zima była tu wspaniała. Chociaż dobiegał dopiero koniec listopada, śniegu było po kolana. Wszędzie było pełno dzieciaków, jedni lepili bałwana, drudzy zjeżdżali na sankach. I wtedy po raz kolejny to ukłucie w sercu. Za kilka lat, mógł tak biegać mój synek.
Droga do rodziców Stefana zajęłam nam niespełna dziesięć minut. Zadzwoniliśmy dzwonkiem, a po chwili drzwi się otworzyły, a naszym oczom ukazał się brat Stefana:
- Witajcie! Wchodźcie.- uśmiechnął się i przepuścił nas w drzwiach. Już w progu można było wyczuć wspaniały zapach potraw.
- Zobacz, kto na ciebie czeka w salonie.- szepnął mi na ucho Stefan i popchnął w stronę pokoju. Po chwili moim oczom ukazały się dwie blond czupryny, ale jedna była ciemniejsza niż druga. Bez zastanowienia podbiegłam i z całej siły ich przytuliłam.
- Co tu robicie?- zapytałam, a z moich oczu wypłynęły łzy.
- To już nie mogę do własnej siostry przyjechać?- odpowiedział Marinus.
- Stefan nas zaprosił, więc jesteśmy.- poczochrał moje włosy Andi.
- Wiesz ile je układałam?- zaśmialiśmy się. Tego mi brakowało, oderwania od monotonni.
- Może już usiądziemy, zaraz będzie podane do stołu.- odparł Kraus.
- Na jak długo przyjechaliście?
- Jutro już wyjeżdżamy. Wiesz konkursy, treningi.
- Rączki umyte?- zaśmiała się mama Stefana i położyła na stole ciepłe jedzenie.
Wszyscy wzięliśmy się za pałaszowanie. Nie obyło się bez słów pochwały. Po skończonym posiłku, Stefan poprosił o ciszę.
- Chciałbym coś ogłosić. - popatrzył w moją stronę, odsunął krzesło i uklęknął przede mną. - Vicktorio, tyle przecierpieliśmy, abyśmy mogli być szczęśliwi. Musieliśmy pokonać wiele przeszkód, abyśmy w końcu mogli być razem. Żałuję, cholernie żałuję, że nie ma z nami tu teraz jednej maleńkiej osóbki. Na pewno byłby z nas dumny, a my z niego. - sięgnął do kieszeni przy marynarce i wyciągnął małe, czerwone pudełeczko. Delikatnie je otworzył, a moim oczom ukazałam się piękny, złoty z maleńkim brylantem pierścionek. - Vicktorio Kraus, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i zgodzisz się zostać moją żoną?- wszystkie pary oczu zwróciły się w tej chwili w moją stronę. Wiedziałam, że każdy był w to zamieszany. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
- Stefan usiądź.- poprosiłam go.
- Zgadzasz się?- widziałam, że się zdenerwował.
- Tak głuptasie.- zaśmiałam się. Ale to nie był prawdziwy uśmiech. Nie wiedziałam, czy dam radę po raz kolejny okłamywać osoby, które chcą dla mnie jak najlepiej.
Nie wiedziałam, że to co teraz robię, w przeszłości skrzywdzi jego, mnie, nas.
Usłyszałam jak wydycha ze spokojem, powietrze. Nałożył mi pierścionek na palec i pocałował. Wszyscy zaczęli bić brawo, a ja siedziałam w amoku.
Po deserze, przeprosiłam wszystkich i pod pretekstem pójścia do toalety, udałam się przewietrzyć na balkon. Rześkie powietrze, oczyściło mój organizm. Po chwili do moich uszu dobiegł cichutki głosik:
- Jak się czujesz?
- Nijak.- odpowiedziałam, wpatrując się w niebo.
- Jeśli chcesz, możesz przyjechać do mnie na kilka dni.- zaproponował.
- Marinus, ja sobie nie radzę.- wtuliłam się w jego silne ramiona i zaczęłam cicho łkać.
- To nie jest koniec. Niedługo zostaniesz panią Kraft. Wszystko się ułoży, będziecie mieć gromadkę dzieci.
- A co, jeśli ja go nie kocham? A jeśli to jest tylko przywiązanie do bliskości? Może boję się zostać sama?
- Nawet tak nie mów. Powinnaś dopuścić do siebie Stefana. On także przeżywa śmierć dziecka. Codziennie z nim rozmawiam, uwierz mi, choroba go wyniszczyła, do tego ta strata. Vicky wy byście dnia bez siebie nie wytrzymali.- powiedział, głaskając moje włosy.
Staliśmy jeszcze chwilkę na balkonie, a później weszliśmy do środka. Pomogłam pani domu, posprzątać po obiedzie, a później pożegnałam się z wszystkimi i wróciłam ze Stefanem do domu. Gdy przekroczyłam próg mieszkania od razu udałam się do pokoju, gdzie przebrałam się i udałam się na dół. Zaparzyłam dwie herbaty i usiadłam w salonie koło Stefana.
- Musimy porozmawiać.- zaczęłam cichutko.
- Też o tym myślałem.- odpowiedział.
- Myślałam, żebyśmy wyjechali gdzieś wspólnie. Tu wszystko mi przypomina przeszłość.
- Zgadzam się z tobą. Jeśli chciałabyś, możemy wyjechać już jutro. Zamówię bilety i wyjeżdżamy.- pośpiesznie wstał i wziął do rąk laptopa i usiadł z nim na sofie. Podeszłam do niego i z całej siły go przytuliłam.
- A to za co?- zapytał z uśmiechem.
- A to już nie mogę się przytulić do mojego narzeczonego ?- zaśmiałam się. Jak to pięknie brzmi, narzeczonego.
- Nie no możesz.- zaśmiał się i wrócił do przeglądania ofert, a ja włączyłam telewizor, gdzie leciały aktualnie wiadomości. Moją uwagę przykuło jedno zdanie na pasku, poniżej :

                        ,, Michael Hayboeck i Richard Freitag zostali zatrzymani przez policję. Są zamieszani w porwanie młodej dziewczyny. Podobno poszkodowana straciła dziecko .''
Przełączyłam kanał, tak szybko, jak się da i trafiłam na jakąś komedię romantyczną.  W pewnej chwili podskoczyłam z przerażenia, kiedy Stefan krzyknął na cały dom:
- Znalazłem! Jedziemy do Hiszpanii!
- To kawał drogi, znajdź coś w pobliżu.- próbowałam uspokoić jego entuzjazm.
- Jutro wyjeżdżamy pakuj się.- uśmiechnął się.
- Stefan, tyle drogi... Chyba wiesz, że ja mam chorobę lokomocyjną?- próbowałam go przekonać.
- Oj nie marudź. Pakuj się.- zamknął laptopa, podszedł do mnie i z całej siły mnie przytulił.
- A to za co?- zapytałam wpatrując się w jego oczy.
- Dobrze, że wróciłaś.- jakby wiedział, jak teraz się czuję, to by nigdy nie pozwolił mi wyjść z domu.
- Zawsze byłam.- odparłam skradając całusa, na jego ustach. - A na ile wyjeżdżamy?
- Na dwa tygodnie.- odpowiedział ze spokojem.
- Ty chyba zwariowałeś!- krzyknęłam. - Co my tam tyle będziemy robić?
- Smażyć się na plaży.
- O nie mój drogi. Ja mam plany na przyszłość i ty tam jesteś w roli skoczka.- od razu jego wyraz się zmienił. Powoli się ode mnie oderwał i usiadł na fotelu.- Stefan, co się dzieje?
- Chyba nigdy nie będę mógł wrócić do skakania.- w jego kącikach oczu, wezbrały się łzy.
- Nigdy nie mów, nigdy.- przytuliłam go.- A teraz ruszaj dupsko i szykuj walizki, bo nie wiem czy wiesz, ale zamierzam ładnie wyglądać na tych wczasach, a co z tym się wiąże muszę wziąć dużo walizek, aby pomieścić ciuchy.
- Moja kochana, max możesz wziąć 2.- uśmiechnął się zadziornie.
- Oj nie bądź tego taki pewny.- zaśmiałam się i udałam się do pokoju, gdzie zaczęłam segregowanie ubrań, butów, kosmetyków, biżuterii i pomału pakowałam je do torby. Dwa tygodnie w Barcelonie, zapowiadają się fantastycznie, ale czy uda mi się choć na chwilę zapomnieć? Zapomnieć o bólu, który wyrządziły bliskie mi osoby?


                             





Witam z kolejnym rozdziałem :) Myślę, że przypadnie wam do gustu, bo dla mnie jest nijaki. Akcja za szybko się rozwinęła, ale cóż poradzę. Czekam na wasze sugestie/ opinie dotyczące rozdziału.
Mam takie jedno pytanko :) Muszę znać wasze zdanie na ten temat, bo to się tyczy także was.
W połowie czerwca, nawet może wcześniej, wyjeżdżam do siostry na cały lipiec, a na początku sierpnia mam obóz lekkoatletyczny, więc nie będę mogła dodawać rozdziałów zbyt często. Może nawet w ogóle ich nie będę pisała. I teraz to pytanie, które chcę wam zadać od początku.
Zawiesić działalność bloga do końca wakacji, czy dodać w następnym rozdziale epilog?
Czekam na wasze zdanie, bo sama mam mętlik w głowie.

Dziękuję za ponad 11 tyś. wyświetleń!
Jesteście kochani!