2 miesiące później
( Vicktoria )
Siedziałam, otulona kocem na skórzanym fotelu. W rękach trzymałam, wcześniej przygotowane kakao, które od czasu do czasu popijałam. Mój wzrok ciągle tkwił w parze unoszącej się nad kubkiem. Mój mózg był pełen rozmyślań. Nie wiedziałam, co czuję do niego, do otoczenia. Ta chwila rozłąki uświadomiła mi, że go kocham, ale może lepiej zapomnieć? Zapomnieć ile wyrządziłam krzywd. Ile musieli ścierpieć inni, abym ja była szczęśliwa.
Z moich rozmyślań, wybawił mnie odgłos śmiechu, wywodzący się za drzwi.
- Johann uważaj, jak chodzisz łajzo!- krzyknął, bodajże Fannis.
- Moja wina, że nie umiesz dobrze swoich nóg stawiać?!- odkrzyknął mu.
- Zachowujecie się, jak małpy w zoo! Uspokójcie się!- jego głos wszędzie bym poznała.
Próbowałam opanować śmiech i wyglądać na zdziwioną, kiedy tu wejdą, ale gdy weszli wybuchłam jeszcze bardziej śmiechem.
- Wiedziałem, z wami nigdy nie można robić niespodzianki!- krzyknął Phillip kręcąc przecząco głową.
- A was co tu przyprowadziło?- uśmiechnęłam się, witając się z każdym.
- Stęskniliśmy się za tobą!- podbiegł Tom i z całej siły mnie przytulił.
- Ej, bo nas udusisz!
- Mamy niespodziankę!- podbiegł cały w skowronkach Anders.
- Jaką teraz? Już mi jedną sprawiliście, przyjeżdżając tutaj, do mnie.- popatrzyłam na Phillipa, który próbował ukryć swój smutek.
- Chodź na dół, bo na górę tego nie wyciągniemy!- podążyłam za nimi. Szłam na równi z Phillipem, za całą grupą.
- Dziękuję.- szepnęłam mu na ucho i chciałam go przytulić, jednak się oddalił, a ja stanęłam zdezorientowana. Popatrzyłam w jego oczy. Miał łzy w oczach. Ominął mnie i wyszedł na zewnątrz. Przez kilka minut stałam na środku korytarza, rozmyślając o tym co przed chwilą się stało.
Wzruszyłam ramionami i wyszłam na zewnątrz. Moim oczom ukazał się mały samochód, do którego można wsadzić dziecko, a jednocześnie będzie przez nie kierowane. Podziękowałam im i zaprosiłam ich do środka na herbatę. Gdy siedzieliśmy przy stole, do salonu wszedł Gregor:
- Kogo moje piękne oczy widzą?!- uśmiechnął się i przywitał się z każdym. - Anders pamiętasz, co mi w Planicy obiecałeś?- zaśmiał się szyderczo.
- Myślałem, że zapomniałeś.- spuścił głowę.
- Takich rzeczy się nie zapomina.- poklepał go po ramieniu, a pozostali patrzyli dziwnym wzrokiem, to na Gregora, to na Andersa.
- O co się tym razem założyliście?- zapytał ze stoickim spokojem Johann biorąc na talerzyk, kolejny kawałek ciasta.
- Musicie go nauczyć grać w bilard. Chłopaczyna przegrał ze mną zgrzewkę polskiej wódki.
- Mówiłem ci, że masz się o nic z nim nie zakładać, bo i tak przegrasz!- klepnął go po głowie Forfang.
- Myślałem, że wygram chociaż ten jeden raz.- powiedział łamanym głosem Anders.
- Dobra koniec użalania Fannemel, dawaj nagrodę!- uśmiechnął się Greg zacierając dłonie.
- Zaraz wracam.- na chwilę zniknął, ale po chwili wyłonił się z całym kartonem wódki.
- Dziękuje. Polecam się na przyszłość!- wziął od niego karton i zaniósł do barku.
- Na jak długo przyjechaliście?- zapytałam.
- Jutro wracamy. Mamy zarezerwowane bilety na 15.00. Jeszcze mamy zamiar wybrać się do Stefana.- odpowiedział Tom.
- To może się z wami wybiorę.- uśmiechnęłam się. - Nawet możemy iść teraz.- wszyscy wstali od stołu i zaczęli się zbierać.
- Mam takie jedno pytanko.- wszyscy na mnie spojrzeli. - Macie gdzie spać?
- No... ehm...- zaczęli drapać się po karku.
- To znaczy nie?- przytaknęli. Zawołałam Gregora. - Ci panowie nie mają gdzie spać. Uraczysz ich swoją dobroczynnością?
- Oczywiście. A co powiedzielibyście na partyjkę pokera?- odparł śmiejąc się.
- Nie!- odpowiedzieli chórem, a ja jedynie zaczęłam kręcić głową śmiejąc się. Gdyby ktoś teraz powiedział mi, że skoczkowie to poważni ludzie, wyśmiałabym go. Oni zachowują się jak rozkapryszone dzieciaki. Nawet w miejscach publicznych nie umią zachować powagi.
Byliśmy w połowie parku, kiedy Tom przeraźliwie krzyknął na całe gardło i skoczył na pobliską ławkę, która była świeżo malowana.
- Tom, co się stało?- próbowałam go uspokoić.
- Patrz, jakie bydle na nas biegnie!- szarpnął mnie za ramię i pociągnął w górę, abym weszła na ławkę.
- Uważasz, że ławka, która jest mniejsza od psa, uchroni nas przed nim?- zapytałam dławiąc się ze śmiechu.
- Lepsze to niż nic.- odparł.
- Złaź, on ci nic nie zrobi. T pies sąsiadów, codziennie przybiega do mnie. Widać poznał mnie i chciał się pobawić.- wstałam z ławki i podałam mu rękę.
- Nigdzie nie idę, jeżeli on stąd nie pójdzie!
- Bo powiem, żeby na ciebie skoczył.
- No dobrze, ale go trzymaj.- popatrzył na mnie. Wzięłam psa za obrożę, a wtedy Hilde ze spokojem zszedł z ławki.
- Możemy już iść?!- zapytał śmiejąc się Anders.
- Zapytaj kolegi.- uśmiechnęłam się.
- To nie was kiedyś pogryzł pies.- obrażony Tom wyszedł przez nas i z miną obrażonego dziecka poszedł w ciszy.
- Hilde, ale to idzie się tędy.- wskazałam palcem.
- No przecież wiem!- krzyknął oburzony i zawrócił.
Po kilku minutach byliśmy już pod kliniką. Oczywiście nie obyło się bez rozdania autografów. Mijaliśmy kolejne sale, gdy w końcu natknęliśmy się na jedną, gdzie leżał mały chłopczyk. Z tego co usłyszałam, od pielęgniarek, to nie miał rodziców. Czasami odwiedzała go babcia, ale to nie to samo.
Spojrzałam na chłopaków, a oni tylko przytaknęli głowami. Po cichu weszliśmy do sali. Chłopczyk, który miał na imię Tobias, ze strachem w oczach popatrzył się w naszą stronę, po czym jeszcze bardziej schował głowę pod kołdrę.
- Nie bój się nas.- podeszłam kilka kroków, jednak widząc jego strach stanęłam i zaczęłam mówić dalej.- Mam na imię Vicktoria Kraus. Tak, tak jestem siostrą skoczka narciarskiego Marinusa Krausa- ach, ta moja skromność- To jest Anders Fannemel, Andreas Stjernen, Rune Velta, Tom Hilde, Anders Jacobsen, Anders Bardal, Phillip Sjoeen, Daniel Andre Tande i Johann Forfang.
Tobias popatrzył na nas chwilę, po czym z uśmiechem ściągnął z buzi kołdrę i przywitał się z nami.
- Co wy tutaj robicie?- zapytał, pokazując rząd swoich białych igiełek.
- Chcieliśmy odwiedzić kumpla.
- Mogę dostać od was autograf?- zapytał nieśmiało.
- Jasne! Gdzie?- pierwszy z szeregu wyszedł Phillip.
- Może być na koszulce. Poczekajcie.- spod łóżka, wyciągnął koszulkę klubu FCB Barcelona.
- Widzę nie tylko ja jestem fanem, tego klubu.- uśmiechnął się i złożył autograf. Po nim podeszli następni. Na końcu zrobili wspólne zdjęcie i porozmawiali. Okazało się, że Tobias trenował wcześniej skoki, lecz zaatakował go nowotwór. Rak kości. Jak na swój wiek był dzielny. Miał 12 lat, nie miał rodziców, a czuło się od niego tą pozytywną energię.
Nie wiedziałam, że praca i zabawa z dziećmi niesie skoczkom tyle radości. Tutaj są inni. Zamieniają się w małe dzieci.
Postanowili odwiedzić każdego w tym szpitalu i złożyć im wizytę. Ja cichutko oderwałam się z tej grupy i poszłam pod salę Stefana. Niestety nie mogłam do niego wejść. Zobaczyłam, że śpi, więc zadzwoniłam do niego. Po kilku sygnałach, zobaczyłam jak leniwie podnosi telefon.
- Księżniczka nasza wstała.- zaśmiałam się.
- Skąd ty?- popatrzył przed siebie.- Aaaa
- Jak się czujesz?- zapytałam z troską.
- Poczekaj. Sama przyszłaś? Vicky, nie możesz nigdzie samej wychodzić. Przecież już to przerabialiśmy!- zdenerwowany krzyknął.
- Nie denerwuj się. Przyszłam z chłopakami. Norge Team przyjechał. Miał wpaść, ale postanowili odwiedzić każdego w tym szpitalu, a ja nie chciałam czuć się, jak piąte koło u wozu i przyszłam do ciebie.- usłyszałam jak zaczyna wolniej oddychać.
- Szkoda, że nie możesz być teraz przy mnie. Strasznie chciałbym cię przytulić.
- Nawet nie wiesz, jak ja.- przyłożyłam dłoń do szyby i poruszyłam ustami, mówiąc kocham cię.
- Rozmawiałaś z ordynatorem ?- zapytał.
- Mam zamiar się później do niego wybrać. - odpowiedziałam uśmiechając się.
- Vicky, powinnaś znać prawdę. Leki przestają działać, wszystko co mi podają nie przynosi żadnych zmian.- moje oczy zaczęły napełniać się łzami.- Jeśli nie chcesz patrzeć na moje cierpienie, na mój ból. Ja to zrozumiem, masz prawo do szczęścia.- nie patrzył teraz w moje oczy, ale w okrycie swojego ciała.
- Myślisz, że po tym wszystkim, zostawiłabym ciebie? Zrezygnowała z ciebie, z nas, tylko po to żebym ja była szczęśliwa? Jeszcze się uda, zobaczysz. Będziesz zdrowy, będziesz przy mnie, przy nas.- próbowałam go pocieszyć.
- Ty nic nie rozumiesz. Dla mnie nie ma już ratunku. - w tej chwili dałam upust moim łzom. Chciałabym się teraz wtulić w jego ramiona i usłyszeć, że będzie dobrze. Ma być dobrze.
- Stefan proszę. Nie mów takich rzeczy. Na pewno lekarze robią co w swojej mocy, abyś był w pełni sił.
- Jutro mnie wypisują na własne żądanie. Mam dość bezczynnego siedzenia tutaj. Minęły dopiero 2 miesiące, a ja mam już dość leżenia cały czas w tym samym miejscu.
- Jeśli się teraz poddasz, to nikt nie zwróci ci zdrowia. Jak sobie to wyobrażasz? Nie będę poświęcać ci tyle czasu, ile powinnam. Kto będzie o ciebie dbał? Za 3 tygodnie mam termin.
- Boisz się odpowiedzialności.- prychnął.
- Boję się o ciebie.- odparłam jeszcze w miarę ze spokojem.
-Nie musisz!
- Wiesz co?! Nie muszę. Nie muszę siedzieć tutaj i z tobą rozmawiać, płakać całymi nocami, modlić się o twoje zdrowie, żyć pełnią życia i udawać, że jest pięknie. Nic nie muszę!- zdenerwowałam się.
- To po co tu nadal jesteś?- zapytał zirytowany.
- Nie wierzę. Nie mogę uwierzyć, że ty to naprawdę robisz. Chcesz stracić ostatnią szansę na wygranie z rakiem, a ty się tak po prostu poddajesz. Gdzie ta siła walki? Gdzie ten zapał w dążeniu do doskonałości, do chęci życia? Gdzie się podział mój stary Stefan?- dodałam ciszej,
Rozłączył się i odwrócił się w drugą stronę, nie patrząc na mnie.
Jeśli sobie wyobraża, że się mnie pozbędzie w taki arogancki sposób, to się grubo pomylił.
Następny dzień
( Stefan )
- Jest pan tego pewien?- po raz kolejny zadał to samo pytanie.
- Tak. - odparłem,wyciągając mu z ręki kawałek papieru.
- Niech pan jeszcze przemyśli ta sprawę. W domu czeka na pana dziewczyna z dzieckiem. Co ona mu powie za 10 lat? Syneczku twój tata się poddał, nie chciał walczyć dla nas? Proszę pana, niech pan nie robi tego dla siebie, tylko dla nich.- uderzył w czułe miejsce.
- Żeby to było takie łatwe.- prychnąłem kręcąc głową.
- Ja wiem, ze to dla pana trudne. Ale niech się pan postawi w ich sytuacji. Niech się pan zgodzi na jeszcze kilka chemioterapii. Jeśli nie pomogą, wyjdzie pan stąd i będzie brał lekarstwa w domu. To jak zgadza się pan?
- Dobrze.- odetchnął z ulgą. Wypis podarłem na kilka kawałków i wyrzuciłem do kosza.
- A czy mógłbym leżeć w innej sali? Nawet z jakimś dzieckiem, tylko nie sam.- zapytałem.
- Jest taka możliwość. Mamy jedno wolne łóżko w sali 56. Przebywa tam mały chłopczyk o imieniu Tobias. Myślę, że się zaprzyjaźnicie.
- Dziękuję.- uśmiechnąłem się i wyszedłem z gabinetu. Co ja sobie myślałem? Że wyjdę stąd, a moje dziecko będzie uważało mnie za tchórza?
Zarzuciłem torbę na ramię, a z kieszeni wyciągnąłem telefon. Wystukałem znany mi numer i po kilku sygnałach usłyszałem cichy głos:
- Jeśli masz zamiar, nadal zachowywać się w stosunku do mnie, w sposób taki jak wczoraj. To przepraszam, ale nie mam chęci na dyskusje z tobą.- wiedziałem, że będzie zdenerwowana, ale żeby aż tak.
- Chciałem tylko przeprosić. Wszystko zrozumiałem.- odparłem ze skruchą.
- Cieszę się, że przeanalizowałeś swoje wczorajsze zachowanie, ale nie myśl sobie, zwykłym słowem przepraszam, załagodzisz sytuację.
- Jeśli chcesz, to możesz przyjść dzisiaj do mnie. Będę w sali 56 i od dzisiaj będziesz mogła normalnie ze mną rozmawiać.
- Tyle?- zapytała.
- Do zobaczenia!- usłyszałem tylko sygnał, że połączenie zostało zakończone.
Wszedłem po cichu do nowej sali. Mój nowy kolega aktualnie spał i żal było mi go budzić. Pomału, aby nie wykonywać jakichś gwałtownych ruchów i nie obudzić małego, położyłem się na łóżku, a z torby wyciągnąłem książkę i zacząłem nią czytać.
Dochodziła już dziewiętnasta, a jej nadal nie było. Domyślałem się, że nie chce mnie widzieć, po tym co zrobiłem wczoraj. Miała do tego prawo. Ale od tak dawna, mieliśmy możliwość przytulić się do siebie, zasmakować ust. Na zbycie czasu, dość długo rozmawiałem z Tobiasem. Choć to młody człowiek umie człowieka podnieść na duchu. Nie wierze, jak mogłem sobie pomyśleć, że przestanę walczyć. Był młodszy ode mnie i to dość sporo, a czułem się jakbym rozmawiał z chłopakiem w moim wieku. Los go skrzywdził, jeszcze bardziej niż mnie, ale nadal ma chęć walki.
Naszą rozmowę temat skoków, przerwała Vicktoria, która otworzyła drzwi.
- O, cześć Tobias!- uśmiechnęła się.
- Hej, Vicky!
- To wy się znacie?- zapytałem, patrząc to na nią, to na niego.
- Wczoraj się poznaliśmy. Przypadkowo.- puściła mu oczko i usiadła.
- Poznała mnie ze skoczkami z Norwegii. - odparł z dumą.
- To nic wielkiego.- uśmiechnęła się siadając.
- To ja pójdę do Markusa.- wybiegł z pokoju, a między nami zapadła niezręczna cisza.
- Przepraszam.- powiedziałem patrząc w jej oczy.
- Nie masz za co. Nie wiedziałam, że jest ci tak trudno.- odparła odwracając głowę. - Ale mi też jest trudno, ale jakoś daję radę.
- Wiem, to wyglądało wczoraj idiotycznie. Zachowałem się, rozkapryszony dzieciak, ale nie mogłem wytrzymać z dala od ciebie. Z dala od was.
- Dostałam propozycje pracy. Ale nie wiem, czy z niej skorzystać.
- A jaka to propozycja?- zapytałem łapiąc ją za dłoń.
- Heinz poprosił mnie, abym została ponownie fizjoterapeutą, bo inni nie dają sobie z nimi rady. Ale będziemy mieli dziecko, a nie chciałabym, abyśmy żyli na walizkach. To źle będzie na nie wpływało. - odpowiedziała, pierwszy raz spojrzawszy w moją stronę.
- Czy ja wiem? Będzie poznawać świat, uczyć się języków, a przede wszystkim będzie otaczała rodzina.
- Przemyślę to, ale nie wiem. Za tydzień zaczyna się sezon, na pewno wróciłabym do kadry w połowie.
- Pamiętaj, że zawsze będę cię wspierał, nawet jak podejmiesz błędną decyzję.- powiedziałem, przytulając ją.
- I jak ty to sobie wyobrażasz? Ja będę jeździć, a ty tu będziesz siedział? Nie, to zły pomysł.
- Dlaczego myślisz, że zawsze będę leżał na tym przeklętym łóżku? Zostało mi kilka chemioterapii. Jeśli się uda to będę zdrowy, a jeśli nie...- próbowałem ja uspokoić, jednak sam teraz zaczynałem się bać przyszłości.
- No właśnie i tu mamy problem.
- A sama przyszłaś, czy z...- przerwała mi.
- Sama, chciałam przemyśleć kilka spraw.
- Mówiłem ci, że nie możesz sama chodzić. Nie teraz, kiedy za nie długo masz termin.- odparłem jeszcze w miarę spokojny.
- Myślisz, że to fajne uczucie siedzieć cały czas pod kloszem?- w tej chwili wystukałem do Gregora wiadomość, aby przyjechał po Vicktorię, a ten odpisał mi, że siedzi cicho w swoim pokoju i ogląda film. Zrobiłem faceplama, a Vicktoria zaczęła się śmiać.
- Napisałeś do Gregora?- zapytała, ale to chyba bardziej stwierdziła.
- Dlaczego, ty jesteś taka uparta?- zaśmiałem się.
- Mogę już wejść?- za drzwi wyłoniła się główka Tobiasa.
- Przecież to twoja sala, możesz wchodzić kiedy chcesz.- uśmiechnąłem się w jego stronę.
- To ja będę lecieć. Na razie Tobias!- pocałowała mnie i pomachała do nas i wyszła.
A ja siedziałem, wpatrując się w szybę, gdzie przez chwilę stała, ale później zniknęła. Odwróciłem się w stronę chłopaka, który histerycznie się śmiał.
- Z czego się tak chichrasz ?- zapytałem.
- Z waszej dojrzałości!- wytknąłem mu język i obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
Po kilku minutach uspokoiliśmy się i postanowiliśmy w końcu pójść spać.
( Vicky )
Wyszłam ze szpitala i udałam się w stronę parku, aby szybciej dotrzeć do domu. W słuchawkach leciała właśnie moja ulubiona piosenka, kiedy nagle poczułam szarpnięcie. Odwróciłam głowę, a moim oczom ukazał się zamaskowany mężczyzna.
- Może przepraszam?- zapytałam zirytowana.
Poczułam, jak przykłada mi do ust jakąś chusteczkę, która była nasiąknięta ziołami. Po kilku szarpnięciach straciłam przytomność.
Obudziłam się w na łóżku, przywiązana jedną ręką to ramy. Przed oczami miałam ciągle zamazany obraz, a w głowie szumiało mi, jakbym się naćpała. Dym papierosowy, który unosił się w powietrzu, drażnił mój nos. W oddali słyszałam ciche podśmiewanie. Próbowałam usiąść, lecz z każdym kolejnym razem moje ciało przeszywał ból.
- O w końcu stałaś.- usłyszałam głos, który pochodził z końca pokoju. Skądś go znałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć.
- Co ja tu robię?- zapytałam odwracając głowę w tamtą stronę, skąd pochodził wcześniejszy głos.
- Zbęde pytanie. Jesteś tu, bo jesteś. A teraz mam kilka propozycji.- zaśmiał się szyderczo.
- Czego chcesz?- poczułam, jak siada koło mnie i całuje moje ramię.
- Moja propozycja brzmi: Znikasz stąd i dziecko zostawiasz mnie albo zabijam Stefana. Oczywiście nie musisz podejmować decyzji teraz. Mamy dużo czasu, abyś przemyślała sprawę. Mam nadzieję, że podejmiesz właściwą decyzję.- wstał i odszedł. Usłyszałam, jak zamyka drzwi. Położyłam się na łóżku i zaczęłam płakać. Chciałabym, aby był to głupi sen. Jednak z kolejną napływającą chwilą, uświadomiłam sobie, że to gra, którą muszę wygrać. Raniąca, marna, szara rzeczywistość.
( Stefan)
Spałem w najlepsze, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu. Powolnie wziąłem go do ręki i zobaczyłem na wyświetlaczu zdjęcie Gregora. Przesunąłem palcem po ekranie i odebrałem połączenie:
- Stary, wiesz która jest godzina?- zapytałem.
- Mówiła ci Vicktoria, że gdzieś się wybiera?- słyszałem, jak się denerwuje.
- Mówiła, że wraca. Gregor przyjechałeś po nią prawda?- cisza w słuchawce, potwierdziła moje obawy - Miałeś po nią przyjechać.
- Nie ma jej. Przeszukałem całe miasto. Stefan ktoś ją chyba porwał.- momentalnie wstałem z łóżka.
- Zadzwoń na policję- przerwał mi.
- I tak nie podejmą śledztwa, bo minęło dopiero kilka godzin.- odparł z rezygnacją.
- Przyjedź po mnie.- powiedziałem w miarę ze spokojem.
- Nawet nie mógłbym cię wziąć do samochodu.
- Ja wiem, coś o czym ty nie wiesz.
- Stefan, jeśli do rana nie odnajdzie, to wtedy zadzwonię na policję- przerwałem mu.
- Tak, a jutro rano przywiozą zwłoki. Gregor, czy ty siebie słyszysz?! Jedź na policję!- zdenerwowałem się.
- Dobra już jadę. Na razie.
Wcisnąłem czerwoną słuchawkę i połączenie zostało zakończone. Nie wiedziałem o czym mam teraz myśleć.
- Coś się stało?- usłyszałem cichutki głos.
- Nie, nie śpij.- uśmiechnąłem się.
Sam położyłem się na łóżku i zacząłem rozmyślać. Przygotowywałem się na najgorsze. Myślałem, że uda mi się ją chronić. Zaufałem Gregorowi, Amelii. Próbowałem nie myśleć o tym, co może się wydarzyć rankiem. Przed oczami miałem najgorsze wizje. Teraz wystarczy mi tylko czekać. Czekać na najgorsze.
Witam z kolejnym rozdziałem. Chyba udało mi się ująć w słowa to, co chciałam, ale i tak nie jestem z tego rozdziału w 100 % zadowolona. Czekam na wasze opinie, dotyczące rozdziału.
Chciałabym podziękować z całego serca za wcześniejsze komentarze, nawet nie wiecie jakiego one dają kopa.
Od dzisiaj rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie. Przepraszam, że będziecie czekać tak długo, ale przez zawody, nie poszły mi najlepiej sprawdziany, więc muszę je szybciutko poprawić.
To do następnego! :*